Ostatnie odpowiedzi na forum
witam, kurcze ciężko czyta się takie historie... ale trzeba walczyć, trzeba się uśmiechać i mieć nadzieję a nawet pewność że się GO pokona (!!!) ja od sześciu lat jestem zdrowa, ale wiem że moja mama przeżywała moją chorobę bardziej ode mnie, dlatego Agasia jeśli mogę coś poradzić, to po prostu bądź przy córce, rozmawiaj z nią, ale nie przytłaczaj swoimi niepokojami... Wiem, że jesteś wspaniałą matką, widzę co piszesz- podziwiam, bo sama też jesteś chora... Ja trzymam za Was dziewczynki kciuki i wierzę, że niedługo będzie ok. A jeśli mogę polecić lekarzy to ja od zawsze jestem pod opieką Wrocławskiej onkologii i jestem zadowolona. pozdrawiam serdecznie
witam,
a mi lekarz powiedział, że tylko ja jestem taka stuknięta żeby w trakcie chemii chodzić na koncerty, całonocne imprezy pod chmurką i jeździć na różne wojaże... ehhh... muszę z nim pogadać i dać linka na tę stronkę, niech sobie zobaczy ilu takich Stukniętych jest ;D .... ja wprawdzie już 5 lat jestem "PO" wszystkim, ale jak sobie przypomnę, że potrafiłam prosto z imprezy jechać prawie 100 km pociągiem na chemię to sama się sobie dziwię ;P ... jednak to było moją podstawą do tego żeby nie zwariować... I faktycznie coś w tym jest, że diagnoza otwiera nam oczy, ja uświadamiam sobie, że tak naprawdę dopiero w trakcie leczenia zaczęłam żyć przez duże "Ż" i doceniać to moje życie...
witam,
jestem typowym przykładem zaniedbania lekarzy, jak wielu z nas- rakowców.
W wieku 19 lat zaczęłam się skarżyć na bóle w nodze, najpierw pojawiały się co kilka dni, potem coraz częściej, w końcu noga bolała mnie bez przerwy. Oczywiście chodziłam od lekarza do lekarza, a ci odsyłali mnie dalej. Od rodzinnego, do neurologa potem ortopedy, chirurga i tak w kółko. Jakieś pobieżne badania zlecano i tyle... usłyszałam takie diagnozy jak: rośniesz, udajesz, przesadzasz, samo przejdzie... Kiedy po półtora roku prawie się poddałam, zaczęłam przyzwyczajać się, że boli, łykałam po 6-8 "Ketonalów" na dobę, mama zapisała mnie do "Poradni bólu", poszłam tam dla świętego spokoju (bo mama kazała ;) i tam pani doktor która miała mnie przyjąć nie przyszła, więc już szlam do domu, kiedy zatrzymano mnie i kazano poczekać "bo ktoś przyjdzie" tym kimś okazał się pan na stażu, niewiele starszy ode mnie... ale cóż, skoro już tam byłam to opowiedziałam mu co i jak, a ten za punkt honoru postawił sobie, że dowie się co mi jest ;-) Skierował mnie na oddział i tam zaczęły się badania, dwa tygodnie wałkowali mnie z góry na dół, wzdłuż i wszerz i nic... wypuścili do domu, ale kazali leczyć się w poradni. Kiedy krew moja przekroczyła wszelkie możliwe normy, zaczęli się martwić... a ja byłam już coraz słabsza, zaczęłam mdleć... Ostatnie zaplanowane badanie, zwykłe RTG bioder wykazało że mam guza (8x5cm) na lewym talerzy biodrowym i całe popękane biodro... Potem potoczyło się szybko, TK, rezonans, scyntegrafia kości... decyzja czy leczę się u siebie czy Wrocław... chciałam tu bliżej domu, ale kazali jechać do Wrocławia i do dzisiaj im powinnam dziękować. Potem operacja, 6 tygodni czekałam na wynik histopatologii, diagnoza- "sugerujemy ziarnicę, ale zalecamy dokładne badania kliniczne" kolejne 2 tyg badań, ostateczna diagnoza SARCOMA.... szok, co to w ogóle jest, jak to się leczy ??? Tysiące pytań... Ale trafiłam na mądrych ludzi, którzy mówili mi to co trzeba a resztę zostawiali dla siebie... dostałam 27 chemii, tonę laków, prawie półtora roku kursowałam między domem a szpitalem, ale warto było by być dzisiaj tu gdzie jestem ;-)
hmmm.... mnie też się ten pomysł podoba ;-)
Ja w swojej mieścinie przez długi czas byłam "tą z rakiem", ludzie pokazywali mnie sobie palcami- szczególnie kiedy byłam na chemii i nie dało się tego ukryć, chociaż ja nigdy nie ukrywałam swojej choroby. Zawsze starałam się żyć jak "przed rakiem" a nawet pełniej. Do dzisiaj ludzie zaczepiają mnie na ulicy i pytają jak zdrowie, mimo, że to już prawie 5 lat jak pokonałam paskudztwo. Zdarzyło się też, że znajomi którzy nie widzieli mnie jakiś czas a skądś wiedzieli że chorowałam pytali "to wyszłaś z tego???" z jakimś wielkim zdziwieniem, wręcz zaskoczeniem.. potem oczywiście było ich zakłopotanie i tłumaczenie... a ja miałam ubaw z całej tej sytuacji.
Chociaż śmieszne to nie jest, bo ludzie naprawdę niewiele wiedzą na temat nowotworu, mimo że już coraz więcej i głośniej się o tym mówi, to jednak wiele osób myśli że rak to początek końca. Więc forma książki, serialu dokumentalnego to dobry sposób do dotarcia zwykłego "Kowlaskiego ".
witajcie dziewczynki :)wieje od Was sama pozytywna energia więc i ja się do Was "dosiadam" :) Sama przeszłam przez to co Wy, rok chemii, operacja i pytanie "co dalej?" ... A teraz wiem, że dalej jest pięknie i kolorowo, że nic mnie nie zniszczy, że jestem silniejsza, pokorniejsza... Tak pokora to było to czego nauczyłam się w szpitalu, aczkolwiek mój lekarz twierdzi, że większego buntownika ode mnie nie widział, bo uparta i pyskata jestem odkąd nauczyłam się mówić " NIE"... :) Ale NIE było dla mojego skorupiaka, NIE-dla samotnego siedzenia w domu, dla głupich pytań bez odpowiedzi, dla smutku, dla każdej niepotrzebnej minuty spędzonej w łóżku szpitalnym... Wiecie, że nigdy nie leżałam w szpitalu w ciągu dnia w piżamie, niby nic a jednak zawsze dżinsy, podkoszulek i buty, żadnych podomek, piżam, kapci (ku rozpaczy pani salowej:)... Mimo, że miałam chemię przez 3 dni, to po każdej biegłam na drugi koniec miasta do cioci u której się zatrzymywałam (bo mieszkam 100km od miasta w którym się leczę) żeby chociaż nocy nie spędzać w szpitalu, żeby chwilkę po rynku pochodzić, pobyć wśród ludzi... Na początku lekarz próbował ze mną "walczyć" potem tylko negocjowaliśmy- wychodzę ale o 7:00 jestem pod dyżurką, jak się coś dzieje to natychmiast do niego. Tylko kiedy miałam "kryzys" HB- niecałe 6, zostałam uziemiona w szpitalu... :/ Najgorszy moment i chwilę zwątpienia miałam kiedy zmarła moja koleżanka, wtedy pomyślałam przez chwilkę, że to może nie ma sensu, że może niepotrzebnie walczę, staram się, uśmiecham... bo może będę następna... Na szczęście lekarz był przy mnie i już myślałam, że znowu mnie opierniczy, a on tak po ludzku mnie przytulił, i powiedział, że Ania walczyła do końca, że gdyby on nie wierzył, że się uda to nie zostałby tym kim jest... banalne a tak bardzo mi pomogło :) Więc ja życzę Wam tej zakręconej strony życia, tego zadziora, uśmiechu i poczucia humoru... bo tylko ten co walczy wygrywa :)
witaj Sepiolo, widzę że mamy podobny problem. Pisałam o tym na "moim" forum... o Sarcomie. Ja pisząc o dręczących mnie pytaniach miałam na myśli dokładnie to samo co Ty... (nawet tam o tym napisałam) Mi miesiączka zatrzymała się po chyba trzeciej chemii, a wróciła dopiero po około 3 latach od skończenia chemii (po odstawieniu wszystkich leków- sterydów i chemii ) W sumie na chemioterapii byłam prawie rok, wzięłam osiem potrójnych cyklów i trzy dodatkowe w trzytygodniowych odstępach. W grudniu będę świętowała 26 urodziny i 5cio lecie powrotu do zdrowia :) Ostatnio lekarz powiedział mi że będę żyła jeszcze długo i szczęśliwie, a ja chcę mu wierzyć... Niestety też nurtuje mnie pytanie co z macierzyństwem, w końcu po to walczyłam o zdrowie, żeby spełnić swoje marzenia- a zawsze marzyłam o fajnej rodzince ;) Teraz próbuję przełamać strach i chcę iść do ginekologa onkologicznego i po prostu zapytać się, zbadać... Boję się jak nie powiem co, ale muszę wiedzieć... Trzymaj się. Życzę szczęścia :)
witam, ja choruję na mięsaka, leczę się od 6 lat i jak do dzisiaj jest ok :)
mam super opiekę, moi lekarze są cudowni i tylko dzięki nim z tego wyszłam bez szwanku na psychice ;P Przez ponad półtora roku więcej czasu byłam w szpitalu niż w domu, bywało ciężko, ale miałam wsparcie u moich lekarzy, którzy wiedzieli kiedy mi odpuścić, a kiedy opierniczyć... do dzisiaj jak jadę na kontrolę witają mnie z uśmiechem na ustach słowami "część Mała, co słychać?" - banalne ale ja mam tę świadomość, że nie jestem dla nich anonimowym 'przypadkiem medycznym' tylko osobą... pytają co w pracy, jak życie prywatne... ot, jak znajomi. A parę dni temu byłam na kontroli i lekarz powiedział mi że Ten na Górze chyba się pomylił co do mnie bo będę jeszcze długo żyła, że to ja zrobiłam Jemu psikusa a nie On mi, bo wyszłam z tego cała i zdrowa ;) A naprawdę było ze mną bardzo kiepsko :) i tego właśnie oczekuję od "moich" lekarzy- życzliwości i optymizmu którym mnie zarazili ( chyba podali mi to w kroplówkach ;) i tego Wam życzę, żebyście spotkali na tej trudnej drodze takich lekarzy :)