Ostatnie odpowiedzi na forum
Lilith, dokładnie! Sama przecież tak robiłam!
Nini, trudno, jak mus to mus. Ja już 4 razy byłam łysa, mam 5 peruk, do wyboru do koloru. Teraz mam włosy jak wełna na baranie, gęste i mocno skręcone. I znowu mi polecą.
We wtorek robiłam TK, opis będzie za tydzień. W środę idę do onkologa, zobaczymy jaki jest skutek hormonoterapii, no i co dalej. Pewnie kolejna chemia. Takie życie...
Lilith, a myślisz, że zdążyłabyś złapać mamę, gdybyś była przy niej? Może to właśnie ciebie Bóg uchronił wtedy przed czymś gorszym?
A swoją drogą, bardzo dobrze rozumiem i wiem, co czują córki. Też miałam chorą na raka jajnika mamę. Mama mieszkała sama po śmierci taty na wsi. Jak tylko zachorowała, zabraliśmy ją do siebie. Ani razu nie pojechała na onkologię sama, zawsze ktoś przy niej był, ja albo mąż. Śniadanie przygotowywałam przed pójściem do pracy, a musiało być coś wyłącznie na gorąco, obiady gotował mąż, bo wtedy nie pracował. Łóżko też było ścielone przez któreś z nas, kąpiel przygotowywana jak małemu dziecku. Mama nawet sobie herbaty nie zrobiła, bo mówiła, że nie umie obsługiwać kuchenki, chociaż u siebie z gazu korzystała już od lat. Wszystko się kręciło wokół mamy i jej choroby. Nie uważam jednak, że ktoś tu się poświęcał. Mama zachorowała w wieku 72 lat. Wcześniej przeszła silny udar, miała sparaliżowaną całą lewą połowę ciała i mimo długiej rehabilitacji nie wróciła do pełnej sprawności. Była w obcym mieście, nie w swoim domu. Trochę ją rozpieszczaliśmy, ale uważaliśmy, że tak trzeba.
Nini86, chcieć to ty możesz. Skoro włosy zaczęły wypadać, to najlepiej już je zgolić przy samej skórze. Dzień czy dwa cię nie uratują, a będą wszędzie - na poduszce, w wannie, na kanapie i dywanie, nawet na talerzu. Po co ci to? Myślisz, że będziesz piękniej wyglądała przy pięciu włosach na krzyż?
Wydaje mi się, że słowo "poświęcać się" jest tu po prostu niewłaściwe. Pomoc chorej matce czy ojcu jest zwykłym obowiązkiem dziecka, a nie żadnym poświęceniem. Pomoc wtedy, gdy jest ona faktycznie niezbędna. Nie wyobrażam sobie, aby moja córka miała zwalniać się z pracy, by zawieźć mnie na chemię, przecież mogę zajechać i wrócić sama. Nawet w tych najgorszych dniach po wlewie chyba żadna z nas nie leży cały czas plackiem i potrzebuje służących, które podadzą jedzenie do łóżka czy d... podmyją. Same jesteśmy w stanie się obsłużyć. Jeździć z matką, zdrową, na kontrole co 3 miesiące - pytam - po co? A potem mówić o poświęceniu?
Wiem, że wcale nie jest tak mało chorych, którzy uwielbiają, jak się nad nimi skacze, wszystko podsuwa pod nos. Robią wszystko, żeby być w centrum uwagi. Potrafią tylko narzekać, wymagać, bo wszystko ma się kręcić wokół mnie, bo ja jestem chora i za chwilę umrę! Takie osoby trzeba trochę postawić do pionu i nie dać się szantażować chorobą.
Owszem, może nadejść i taki czas, kiedy chorą trzeba przewrócić na drugi bok, umyć, nakarmić, bo sama nie ma już na to siły, ale to już stadium terminalne. W trakcie leczenia, szczególnie I rzutu, jesteśmy naprawdę w stanie samodzielnie funkcjonować i damy sobie radę.
Drogie córki! Pomagać trzeba, ale poświęcać się - nie! Macie swoje życie, plany, marzenia i to jest najważniejsze!
juststaystrong, twoją rówieśnicą to jest moja córka, a zeszłoroczni "komuniści" to moje wnuki. Masz rację, umierać w wieku 60-ciu lat to trochę za wcześnie. Dzieci dorosłe i samodzielne, wnuki rosną, emerytura jakaś tam jest i można skromnie przeżyć. Mnóstwo wolnego czasu, możesz robić co ci się podoba, realizować swoje marzenia, mieć jakieś hobby, nie martwić się o pracę, spać nawet do południa, a tu nic z tego... rak. 60 lat to zdecydowanie za wcześnie na śmierć, ale z drugiej strony ile młodych chorych na raka marzy by tyle pożyć, by wychować dzieci, doczekać wnuków... Oddałabym wszystko, by moja córka, też chora na raka, dożyła chociaż moich lat.
juststaystrong, na to bym nie liczyła. Wszystkim po Carboplatynie włosy wypadają po ok. 14 dniach, czasami parę dni opóźnienia, ale nie tygodni. Te, co mówią, że im wypadły dopiero po 3 czy 4 wlewie, po prostu nie pamiętają albo miały inny cytostatyk. Chyba że uważają za włosy te nędzne resztki kłaków, które rzeczywiście mogą utrzymywać się długo.
W peruczce też będziesz wyglądała pięknie. Włosy z czasem odrosną, oby tylko ta cholera nie wróciła.
Nasi chłopcy też w zeszłym roku mieli I Komunię, a ja byłam w peruce.
Lena, "koncze studia, mialam wielkie plany... a nagle musze poswiecic wszystk opiece - przyznan, ze nie wiem czy podolam psychicznie" - o jakim poświęceniu ty mówisz? A przede wszystkim - po co to poświęcenie? Na czym niby miało by ono polegać? Siedzisz w domku z mamą i rozmawiasz na okrągło o raku?! Zapewniasz, że wszystko będzie dobrze, że musi o siebie dbać i inne tego typu bzdury?
Po pierwsze - to nie jest choroba obłożna. Po drugie - mama jeszcze nie jest staruszką i mimo chemii będzie cały czas na chodzie i w pełni samodzielna. Do szpitala może chodzić sama, tym bardziej, że macie bliziutko. Po chemii pacjent czuje się normalnie, też może samodzielnie wrócić do domu. Gorsze samopoczucie przychodzi, o ile będzie, 2-4 dni po wlewie. Żadna z nas nie leży plackiem po chemii. Chodzimy, sprzątamy, gotujemy, niektóre jeszcze zajmują się dziećmi. Dlaczego więc musiałabyś z czegoś rezygnować, coś poświęcać? Sądzisz, że mama by tego chciała?
Nini86, nawet się nie zastanawiaj - syntetyczna czy naturalna. No, chyba ze masz nadmiar pieniędzy. W sumie będzie ci służyła tylko około pół roku, nawet nie zauważysz jak to szybko zleci. Chodzić w peruce i tak nie będziesz cały czas, bo siateczka szczypie, gryzie, kłuje i nie ma znaczenia czy włos jest sztuczny, czy naturalny.
Carmen, czyli sterydy były odstawiane stopniowo, tak jak powinno być.
Ja miałam zupełnie inne dawkowanie. 2 rano i 1 po obiedzie, a w przypadku nasilania się objawów ręka - stopa miałam brać podwójnie. Tyle że mnie nie dawano sterydów profilaktycznie od razu po chemii, ale dopiero po wystąpieniu poparzeń, czyli gdzieś po ok. 2 tygodniach od wlewu.
Ciekawe, jak było w przypadku Kucji?