Sarnaś, rozumiem jak Ci ciężko bo ja również zmagam się z chorobą Mamy, jutro kontrola i batdzo silnie to przeżywam. Pamiętaj pomaganie jest trudne,wyczerpujące i zawsze choruje cały system, czyli cała rodzina. Ja osobiście radzę sobie falami, ale jestem tez w stalym wsparciu specjalisty że względu na moją codzienna pracę i własne życie. Jeśli nie stać Cie narazie na psychiatryeto chociaż zapisz się na nfz, może trafi się wcześniejszy termin. A najlepiej zgłoś się do psychologa, możesz na nfz do poradni, lub do ośrodka interwencji, albo do psychologa w szpitalu Mamy. Nie wiem skąd jesteś więc nie wiem co doradzić, ale jakby co mogę Cie pokierować do kilku miejsc i osób. Potrzebujesz jeszcze dużo energii i siły skoro piszesz ze leczenie zaczyna się od nowa. Ja kiedyś to myślałam ospotkaniu dla wspierających, bo też czuje ze najlepiej rozumiem się z osobą, która jest w podobnej sytuacji. Trzymaj się!
a co do mnie - od wznowy stopniowo mój stan psychiczny się pogarszał, kilka razy już nawet myślałam o wizycie u psychiatry, bo podejrzewa(ła)m u siebie depresję. tylko wtedy wychodził jakiś promyk nadziei, np. marker spadł o połowę i polepszało mi się trochę. po prostu moje samopoczucie w tym momencie jest tak silnie uzależnione od samopoczucia mamy, że doszłam do wniosku, że najlepszy psychiatra mi nie pomoże na bezsenności czy stany lękowe jeśli z mamą będzie źle. dlatego zrezygnowałam, wiem że moje zdrowie też jest ważne, ale jednak dochodzą też kwestie finansowe - u mnie tak jak u mamy wykryto mutację BRCA1/2 i wiem, że mama czuje się bardzo winna z tego powodu, zamartwia się czy w przyszłości czeka mnie to samo co ją, tak samo tata, dlatego nie chcę im dokładać, bo jako, że to oni mnie utrzymują to musiałabym im powiedzieć, że potrzebuję na wizytę, a mając te objawy i tą wiedzę, którą mam wydaje mi się, że jest spora szansa na to, że jednak gdzieś tam mam tą depresję, co często wiąże się z leczeniem farmaceutycznym - i tu znowu koszta, więc musiałabym im o tym powiedzieć. może to nieodpowiedzialne z mojej strony, ale wolę żyć w nieświadomości, ale obiecuję sobie, że jeśli tylko mama wyjdzie z tego największego dołka, to wtedy już zajmę się swoim zdrowiem i pójdę do specjalisty. a teraz po prostu potrzebuję sposobu, żeby sama siebie jakoś z tego dołka wyciągać w tych chwilach zwątpienia i niemocy :)
Lena24 - dziękuję, dziękuję, DZIĘKUJĘ! pierwszy raz od kilku dni się szczerze uśmiechnęłam, bo poczułam, że ktoś naprawdę rozumie :)
tak, mam tatę, moi rodzice są szczęśliwym małżeństwem, natomiast mój tata jest człowiekiem bardzo "praktycznym", nie umie rozmawiać o uczuciach, nie okazuje czułości.. rodzice prowadzą razem firmę, odkąd mamie gorzej tata został ze wszystkim sam, musiał przejąć obowiązki mamy i sporo się nauczyć, do tego mnie nie ma w domu, więc sam gotuje, sprząta - wcześniej robił to naprawdę sporadycznie.. czasem mam żal do niego, że nie zapewnia mi takiej rodzicielskiej troski jakiej potrzebuję, po tym jak mama się usunęła na bok, natomiast nigdy mu tego nie powiedziałam, bo wiem, że też jest mu ciężko, może nawet czasem bardziej niż mi, tylko dobrze to ukrywa..
no i jest też mój młodszy brat - tutaj tata też ma sporo roboty, bo to mama zawsze zajmowała się lekcjami, odwożeniem do szkoły najpierw mnie, a potem brata.. czasem sobie myślę, że pewnie dużo łatwiej byłoby mi gdybym miała starsze rodzeństwo, albo przynajmniej w podobnym wieku, natomiast mój braciszek ma dopiero 10 lat.. i ciężko mi, gdy widzę jak bardzo zdezorientowany bywa tą całą sytuacją.. gdy zastanawia się czemu inne mamy jeżdzą z dzieciakami w różne miejsca, są aktywne, a jego mama tak dużo leży.. mi jest ciężko się z tym pogodzić, a co dopiero dzieciakowi, który o pewnych rzeczach nie ma jeszcze pojęcia. (żeby dodać tu jakiś promyczek to wspomnę, że w czasie świąt wybraliśmy się na rodzinny wyjazd w góry, i widziałam jak bardzo się cieszył, że mama też jedzie!)
więc w skrócie, rodzinę mam, fizycznie nie jestem sama, ale od zawsze miałam najlepszy kontakt z mamą, i psychiczne wsparcie zawsze należało do niej. co do reszty - kochamy się bardzo, ale dla tych dwóch mężczyzn muszę być swego rodzaju ostoją.. czuję, że przy nich nie mogę się łamać, że oni muszą czuć, że jestem silna.
do tego tata zawsze umywa ręce od wszelkich medycznych decyzji jakie trzeba podjąć czy doradzić mamie, trochę też z racji tego, że ja studiuję medycynę, więc myślę, że on widzi mnie jako bardziej kompetentną w tej kwestii i dlatego też myśli, że skoro ja mam jakieś medyczne pojęcie i się przy nim nie załamuję to przynosi mu to sporo otuchy
Elbe, dzięki za ogarnięcie sprawy ze składką.
sarnaś - masz jeszcze kogoś? tatę, rodzeństwo?
U mnie też bywało różnie - jestem trochę starsza - gdy mama zachorowała miałam niecałe 24 lata, teraz na wiosnę 26. Rozumiem, twój strach, obawy, że studiujesz tak daleko - ja mieszkałam z mamą, a po dziś dzień zdarza mi się, że się rozpłaczę, bo przypomnę sobie, że np. danego dnia zostałam dłużej na uczelni a mogłam posiedzieć z mamą, albo że uczyłam się zamiast z mamą gadać - wiem, że to głupie, niesłuszne, ale taka ludzka natura, że wciąż się "zastanawiamy".
Moja mama miała kryzys na początku - tak panikowała, że nie mogłam wyjśc nawet na godzinę z domu. Po czasie się uspokoiło i później sama wypychała mnie z domu. Dopiero w ostatnich dniach miała takie zrywy, że chciała mojej obecności znów w dużym wymiarze. Jak pomóc wyjść z kryzysu? Cóż... sama nie wiem. Mam wykształcenie społeczne, pracuję z różnymi ludźmi, widziałam w życiu wiele, ale więź emocjonalna to coś tak silnego, że cała moja "mądrość" z książek szła w gwizdek - zdarzało mi się krzyczeć, płakać... Co ostatecznie pomogło? Zwróciłam mamie uwagę, że nikt nie wie kiedy umrze - że w każdej chwili mogę wpaść pod samochód i zginąć nim ona odejdzie. Że ona wcale nie musi umrzeć na raka - może spaść z drabiny i już się nie podnieść. Mama początkowo płakała gdy to słyszała, aż pewnego dnia... Potknęła się o kabel z laptopa. Walnęła tak o klamkę z drzwi, ścianę i podłogę, że ja sama się wystraszyłam, rozpłakałam. Nic się jej nie stało - miała parę siniaków i majestatyczną śliwę pod okiem. Ale uznała, że miałam rację z tym umieraniem - nie ma na co czekać :D i zaczęła normalnie żyć - kilka dni później wyszła ze mną do sklepu! Ale nie polecam tego jako metody xDDDD
Musisz dbać o siebie. Też miałam różne nastroje, od hasła "paliatywne' pogarszało się też mi. Pamiętam jak mama na ok 3 tyg przed śmiercią zrobiła ostatni raz zwykły samodzielny obiad. Kotlet drobiowy, ziemniaki, mizerię. Wszystko było niejadalne, spalone, rozwalone - mama nie czuła smaku. Nie zjadłam wtedy nic i od tego czasu przestałam też jeść - często żyłam na samych płatkach śniadaniowych, choć mama zmuszała mnie czasem bym coś jadła. Miałam też "dokarmiaczy" - przyjaciółka podrzucała regularnie pieczywo, narzeczony czasem probowal przywiezc cos do jedzenia, na uczelni promotorka zawsze pytala co jadlam i pilnowala zebym cos jadla. Ale znam stan. Niestety problemy ze snem i jedzeniem mam nadal - jem 1-2 posiłki dziennie, późno zasypiam... Nie potrafię z tego wyjść. Ale z doświadczenia mówię - dbaj o siebie.
Kiedy mama chorowała trafiłam na teksty o zespole stresu pourazowego w przypadku bycia "współchorującym". Starałam się pilnować tego, by nie popaść w to - gdy było gorzej chodziłam na siłownię - może głupie, ale mogłam "wybiegać" te złe emocje.
Nie wiem co ci radzić, ale proszę - nie zapominaj o sobie.
kochane kobietki..
przepraszam, że po raz kolejny tu piszę, że żalę się, a dobrze wiem, że każda z Was zmaga się z własnymi problemami.. ale brakuje mi już sił.. moi rówieśnicy mnie nie rozumieją, nie rozumieją z czym się zmagam, dlatego przychodzę tu, do może troszkę starszych, po swego rodzaju "matczyną" opiekę w postaci wysłuchania, bo niestety role z moją mamą się trochę odwróciły.. jestem młoda, mam 21 lat, ale czuję się jeszcze jak dziecko, a odkąd u mamy jest nawrót to czuję się za nią taka odpowiedzialna a nie wiem co robić.. obrzęki nadal nie schodzą, a mama jest taka podłamana.. ja studiuję 400km dalej, więc nie mogę być przy niej cały czas, ale od kilku dni jak dzwonię to nawet nie chce ze mną za bardzo rozmawiać.. boję się, że ona wysiada psychicznie, co z drugiej strony totalnie rozumiem, bo sama czuję, że żyję w zawieszeniu od pół roku.. nie śpię, nie jem, zaczęły się tiki nerwowe.. nie potrafię przestać myśleć o tym najgorszym scenariuszu.. gdzieś tam skrycie liczę na ten, nasz, mały, wymarzony cud. przyszłam tu głównie po to, żeby wyrzucić z siebie po prostu te emocje, ale jeśli któraś z Pań akurat będzie miała ochotę i czas żeby napisać mi jak jakoś podbudować mamę, co mówić..co działało na Was.. i przede wszystkim - jak zacząć wierzyć mocniej, że się jednak uda, skoro nadziei coraz mniej.. a ona musi być, bo nie mogę, po prostu nie mogę jej stracić..
Lidziu dzięki piękne, niech córka rozdysponuje, dla mnie nie ma problemu jak... Cieszę się bardzo iż udało się to wogóle zorganizować:)
Dzisiejsze wpływy:
98109 - 10
12462 - 10
27997 - 10
94446 - 15
16580 - 30
24100 - 5
66983 - 50
79762 - 20
18063 - 20
90001 - 20
To razem daje 375 zł. Wysyłam 400. Ponieważ nie wiadomo było, ile pieniążków będzie, a trzeba było wiązankę zamówić wcześniej, została ona zamówiona za niższą kwotę. Resztę pozostawiam do dyspozycji Pani - córki Niny: msza, znicze...Ona na pewno najlepiej wie, co jest potrzebne i jakie są zwyczaje w tamtych stronach.
Przekazałam podziękowanie za pomoc w tej sprawie i kondolencje.
Wybaczcie, ale nie będę oczekiwać rachunków, zdjęć itd.
Mogę wysłać screen mojego przelewu, ale to już prywatnie, nie tu na publicznym forum. Proszę tylko do mnie napisać.
Dziękuję za miłą współpracę i szybki odzew. No i w miarę możliwości łączmy się w modlitwie w czasie jutrzejszej mszy pogrzebowej. Lidka
‚Jest czas ciszy,
Jest czas bólu i smutku,
Jest też czas wdzięcznych wspomnień...’
Spoczywaj w pokoju NANO ❤️
Monika