Ostatnie odpowiedzi na forum
Karinko-zapomniałam zapytać: jak tato, dziś pewnie jesteście na PET? Napisz, bo się martwię.
Jasona, jaki schemat chemii ma Twoja mama? Jakie ma skutki uboczne? Może mogę coś poradzić?
Teraz w skrócie- Takamala- przykro słuchać, że tato tak źle znosi leczenie, ale pomyśl, że moja mama też przeżyła straszne chwile podczas chemii, ale ta trucizna zabiła gada, teraz go wytna i wsadza do słoja-tam jego miejsce.
Mama dochodzi do siebie po chemii, 10 IX operacja-(proszę o modlitwę). Musimy żyć!!
Tato ma się b.dobrze, funkcjonuje normalnie, nawet drineczka sobie wspólnie czasami wieczorkiem zapodamy ;). Nie może tylko dźwigać, ale to nic przecież w porównaniu do tego co przeszedł. Ten rok spisuję na straty, rok strachu, bólu i rozpaczy. Teraz czekamy na wiosnę, na prace w ogrodzie, ogniska z kiełbaską, na śmiechy i żarty. Tylko czasem, gdzieś na skraju świadomości czai się ten paraliżujący niepokój, że to nie koniec przecież walki, że nie możemy całkiem zakopać broni, tylko odstawić ją na chwilę w widoczne miejsce...ale nic to, przecież wciąż żyjemy!
Kochani! Dużo zdrowia Wam życzę, spokoju i nadziei.
"Gdy Pan potrząsa drzewem Twojego życia, tak że liście spadają, wtedy pragnie tylko tego, żebyś przez gołe gałęzie tym lepiej widział błękit nieba" /Frommel/
No szlag mnie trafi!! Przepraszam, ale spisałam się i zniknęło!
takamala- jak dobrze Cie rozumiem...ja też umierałam z niepokoju patrząc na cierpienia taty. To niedobrze, że Twój tato tak cierpi. U Was na oddziale pytałaś, jak można Tacie pomóc? Może jakieś wzmacniające kroplówki, elektrolity chociaż, glukoza?? Ja tak tacie aplikowałam w domu, jeszcze przed operacją, bo mój szwagier jest pielęgniarzem. Wtedy dochodził do siebie na tyle, że próbował jeść. Tylko nie wiem, jak to działa w trakcie chemioterapii :( . Na pewno nie możecie tego tak zostawić, bo tato musi mieć siły, a bez jedzenia o to trudno.
Myślę, że u Twojego taty odezwała się jakaś depresja, bo trudno o pozytywne nastawienie, kiedy człowiek czuje sie tak źle. Nie możecie jednak dopuścić, żeby stracił cheć walki. Tak jak pisze sierotka, próbujcie wszelkich możliwych sposobów, a jeśli nie ma wyjścia, to nawet "opieprzyć" trzeba, potrząsnąć. I nie patrz, że to Tato Twój ukochany, ale bądź twarda, bo tak trzeba.
Przede wszystkim zapytajcie lekarza na oddziale, bo jest wiele leków, które pomagają ograniczyć skutki uboczne, nie daj się zbyć! U nas na onkologii pani dr powiedziała, że pacjent nie może cierpieć.
Myślami jestem z Tobą, wysyłam pozytywną energię i łączę się w modlitwie.
Zoe- przytulam, wiem, że czasem sił brak, ale przecież wszyscy kiedyś odejdziemy z tego świata, a dziś jesteśmy jeszcze razem, więc kochajmy i cieszmy się sobą :)
mariolp- tak mi przykro :( Bardzo Wam współczuję. Nie ma nic gorszego, jak patrzeć bezradnie na cierpienia ukochanej osoby... Ale pomyśl, że Twój tato już nie cierpi, uśmiecha się i czuwa nad Wami. Przytulam Cię mocno.
Andrzej, Zoe, Takamala, co u Was? Tato jest właśnie na trzeciej chemii, czuje się dobrze. Tylko ja się martwię, żeby jakieś paskudztwo się nie porobiło... Mama ostatnią chemię ma 12 VIII, a 10 IX operacja :( Boję się.
Zoe- niestety dostaliśmy od losu kumulację, moi rodzice, od ponad 34 lat wszystko robią razem, nawet choroba dopadła ich w tym samym czasie :( . Tylko, że tato był operowany w trybie pilnym, a teraz jest chemia, a mamusia kończy chemię przedoperacyjną, ma raka piersi, będzie mastektomia :(. Żałuję, że nie mogę zamiast niej wyciąć sobie piersi. Rodzice są zmotywowani, mają po co żyć, jeszcze jedno dziecko jest w gimnazjum, ja jestem od młodego starsza prawie o 20 lat ;) -taki cud nasz. Mam nadzieję, że dobry Bóg uczyni jeszcze jeden cud i da łaski zdrowia dla tych, których tak bardzo kocham.
Pozdrawiam
Witaj Zoe!
U mnie na razie dzięki Bogu spokojnie. Tatuś po pierwszej chemii, dobrze się czuje, tylko po pierwszym wlewie miał nudności, po drugim było ok. Wkurzyłam się tylko, bo został zapisany na cykl weekendowy i w niedzielę nie chcieli go wypuścić ze szpitala, bo nie było onkologa. Musiałam interweniować i "odbić" tatka z oddziału. To go podniosło na duchu, że nie musi tkwić całą niedzielę niepotrzebnie w szpitalu.
Mama w przyszłym tygodniu idzie na przedostatni-piąty wlew, będziemy omawiać termin operacji, bardzo się boję...
takamala- nie jestem lekarzem, ale myślę, że ilość wyciętych węzłów zależy od tego ile udało się znaleźć, chyba nie ma reguły. U męża mojej koleżanki z pracy wycięto 46 węzłów, miał zainfekowaną otrzewną, bo nastąpiła perforacja jelita i płukano na stole operacyjnym w formalinie wszystkie "flaczki". Jest 4 lata po leczeniu i żyje normalnie, więc i my musimy wierzyć, że nasi tatusiowie sobie poradzą. Mój tato idzie schematem folfox4, będzie miał założony port naczyniowy.
Pewnym jest fakt, że NIGDY już nie będzie tak jak przed chorobą, pozostanie strach, niepokój, niepewność, ale....przecież Ci, których kochamy ciągle żyją, mają szansę. Korzystajmy więc z tych chwil, bo nikt nie żyje wiecznie, wszyscy kiedyś opuścimy tę ziemię :) Ja staram się cały czas być pogodna i nastawiam moich rodziców, że to taka teraz jest choroba cywilizacyjna, kiedyś ludzie umierali na gruźlicę.
Szkoda mi ich tylko, bo młodzi są, ale cóż, przecież dzieciaczki też chorują, to jest dramat.
Pozdrawiam wszystkich kochających i walczących z tym podstępnym przeciwnikiem!