Ostatnie odpowiedzi na forum
Halo dziewczyny! Kłania się pityna, Proszę poradźcie mi coś, bo moje pomysły już się kończą. Jestem świadectwem na to, że z rakiem można wygrać. Mama za sobą chemioterapię i powodu raka jajnika ponad 10 lat spokoju. Teraz moja przyjaciółka zachorowała na chłoniaka. Jeszcze nie wiadomo jaki rodzaj, bo czekamy na wynik histopatologiczny, ale tomograf wskazał, że wszystkie węzły chłonne ma zajęte, a do tego wątrobę i śledzionę. Jak jej wycinali węzeł i potem przy opatrunku, lekarz powiedział, że bez chemii i radioterapii się nie obejdzie, bo cały organizm jest zaatakowany. Elżbietka odczuwa coraz większe bóle, a to nogi, barku, wątroby i tak w kółko. Pierwsze objawy miała rok temu, jak wyszedł jej guz w pachwinie. Nasze prośby by poszła do lekarza nie przynosiły żadnego rezultatu. Wręcz wyzywała nas, że chcemy na nią sprowadzić chorobę. Uzależniła się od zielarza z Jastrzębia i tylko jemu ufała. Miesiąc temu zaczęły się bóle biodra, barku, a potem to się posypało. Dopiero wówczas zgodziła się na pomoc z naszej strony. Najpierw lekarz rodzinny, potem onkolog, chirurg onkologiczny i wstępna diagnoza. Jedno jest tylko dobre, że nie czyta w necie nic o chorobie, bo by się załamała. Ja jestem dla niej podporą, bo wie, że z choróbska można wyjść. Proszę podpowiedzcie mi jak ją podkarmiać - ostatnio bardzo schudła, a na chemię musi mieć siły. O chłoniaku wiem tyle co przeczytałam w necie, a sama zdaję sobie sprawę, że podpowiedzi Wasze od źródła są bardzo ważne. Proszę odezwijcie się. Pozdrawiam
Do tej pory nie rozmawiałam z nią na ten temat. Ona nie lubiła o tym mówić, tylko jak była w dole i miała przerzut, to wtedy też tylko o tym wspomniała. Pogadam z nią i myślę, że mi się uda. Marysia należy do osób bardzo zamkniętych i tylko jej mąż był dopuszczany do wszystkich rzeczy związanych z chorobą. Jak czegoś się dowiem dam Wam zaraz znać. Pozdrawiam.
To znowu Ja. Chcę tylko dodać, że jeszcze przed moja chorobą - w 2000 roku zachorowała moja koleżanka. Tak jak i Ja wyszła z tego - chociaż dwukrotnie walczyła z przerzutami. Ona leczyła się w poznańskim co, więc chyba w nas nie jest źle na onkologii, w porównaniu z Waszymi doświadczeniami. Nie dajcie się i walczcie , nie tylko z chorobą , ale i biurokracją i znieczulicą. Pozdrawiam.
Hej Ewuś! Cieszę się, że moja historia jest dla Was wsparciem. Tak czytam wszystkie wpisy i dochodzę do wniosku, że miałam szczęście, że nie leczono mnie w co. Operację miałam w szpitalu MSWiA w Poznaniu. Byłam jedyną pacjentką z rakiem na całym oddziale. Jeszcze przed operacją lekarz rozmawiał ze mną i przygotował, że mam nowotwór, kwestia tylko jakie stadium. Potem już poszło szybko i do czasu otrzymania wyniku badania histopatologicznego nie wypuścili mnie ze szpitala. Chemię też nie brałam w co, tylko w szpitalu położniczym, gdzie jest oddział dla takich jak my - biorących chemie lub naświetlania. Cały czas jestem pod opieką wspaniałych ginekologa i onkologa. Chyba z tej strony mam szalone szczęście. Zresztą w leczeniu mojej anemii aplastycznej, niewydolności nerek i martwicy kości ( ojej trochę się tego nazbierało! ) też mam dobrą opiekę. Życzę i Wam takich lekarzy jakich Ja spotkałam na swojej drodze. Pozdrawiam i głowa do góry.
Hej! To znowu Ja. Zapomniałam przesłać osobne pozdrowienia dla Jasia 11. Dzięki za dobre słowa i Tobie także życzę takiego odliczania. Pozdrawiam, pa
Hej dziewczyny! Właśnie minęło pełne 10 lat jak dowiedziałam się, że mam raka i podjęłam z nim walkę. Czytam Wasze posty i przypominam sobie te chwile, gdy i Ja po chemii wymiotowałam jak kot. Jestem cały czas z Wami i rozumiem każdą rozterkę. Teraz na pewno są lepsze leki, niż wtedy. ale na wymioty brałam tabletki ATOSA. Co prawda i tak jechałam Równo, ale może trochę mniej. Miałam przykazane, że mam jeść, bo organizm tego potrzebuje. Łatwo mówić jeść, trudniej zrobić. Każdą kromkę chleba kroiłam na maleńkie kawałki - 8 szt. Starałam się każdy z nich robić z czymś innym żeby lepiej wchodziły. Bawiłam się też w robienie soku z buraków, ale to był kiepski pomysł. Cały czas jak piłam czułam smak ziemi, brrrrrr ........... Łykałam też różne inne specyfiki np. krople Tp1 i Tp2, Vilcacorę, Macę, Spirulinę Beta-Glukan, Novit . Jak po pierwszej chemii wypadły mi włosy i nie mogłam na siebie patrzeć, siostra zaciągnęłam mnie do psychiatry. No i pogadałam sobie z doktorem, wyrzuciłam wszystko z siebie co mnie bolało, żale, rozgoryczenie. Dostałam lekkie tabletki na wyciszenie, i to tylko na krótki okres, bo pomogły. Wtedy nie miałam kompa żeby sobie pogadać z takimi okazami jak Ja. Do dnia dzisiejszego spijam duże ilości zielonej, albo czerwonej herbaty. Wiecie ...chemia na jedno pomaga, ale może też coś popsuć. Mój brat, który miał nowotwór płuc, teraz po 9 latach po wszystkim, jest okazem zdrowia. Mnie niestety dopadła chemia. Dwa lata po chorobie, załapałam się na anemię aplastyczną. Potem doszła przewlekła niewydolność nerek, martwica kości biodrowych. No i co ? Na nowo walka i nagle okazało się, że najważniejsza jest ta choroba, która wali w Ciebie w danej chwili. Wtedy poznałam lek, który pomaga mi powalczyć z niską hemoglobiną. To smocza krew, zwana Sangre de drago. Kiedyś była do kupienia w zielarniach, teraz chyba już tylko przez internet w firmie AMC Medica z Gdańska, albo może jeszcze u Bonifrantów. Mogę ją polecić z czystym sumieniem. Niestety na płytki krwi nie ma konkretnego leku. Brałam mleczko pszczele, ale rewelacji nie było. Jeździłam też do Szubina na sesje bezkrwawych operacji, ale i tu początkowo skok płytek bardzo duży - nawet do 90.000, ale później znowu spadek, do poprzednich wartości. Jak człowiek jest chory, to szuka pomocy wszędzie, nawet wbrew zdrowemu rozsądkowi. Po tylu latach różnej walki wiem jedno, dobra psychika to połowa wygranej. Chylę czoło przed Wami dziewczyny , które nie raz już walczycie z tą francą. Całym sercem jestem z Wami i szczerze wierzę, że także tym razem dacie radę. Jesteście silne baby i przetrwacie kolejne chemie. Jeżeli mogę w czymś pomóc to bardzo proszę. Całuję Was mocno, trzymajcie się, pa
Jasiu, podobnie jak mania, radzę ostrożnie podchodzić do tematu wzrostu markerów. U mnie występuje ta sama sytuacja, a jestem 10 lat po chorobie. Już przywykłam, że raz rosną , raz spadają. Moi lekarze też się tym faktem nie martwią. Każde zapalenie to już wzrost. Przecież, przed chorobą nie badałyśmy markerów! Pewnie wtedy też latały, ale o tym nie wiedziałyśmy. Zresztą teraz mamy osłabiony organizm, to nawet zwykłe zapalenie, które fizycznie nie odczuwamy, ma wpływ na wzrost markera. Głowa do góry, trzymaj się prosto, miłego dnia, pa
Tak dzisiaj czytam wpisy barbary42 i myślę, że chyba musisz mieć doła. Ja jestem 10 lat po operacji i chemioterapii. Nie głodowałam przez ten czas, nie dawałam łapówek. Nie myślałam też żeby stąd wyjechać. Jest coś takiego, co trzyma mnie w tym kraju i tak jak z chorobą - jak jest źle, to mówię, nie łam się inni mają gorzej i nie narzekają. Odnośnie tabletek antykoncepcyjnych, to sama nigdy ich nie brałam. Myślę jednak, że mamy XX! wiek i nie możemy patrzeć na dzisiejszą młodzież przez pryzmat naszego życia. Może to i lepiej, że młodzi poznają się wcześniej ? Może zawarte przez nich małżeństwa będą bardziej dojrzałe? Agatku, nic nie słyszałam żeby te tabletki miały wpływ na załapanie się na raka. Trochę zapuszczę sondę w tej sprawie i jak coś będę wiedzieć dam znać. Pozdrawiam i ............. NA ZBLIŻAJĄCY SIĘ WIELKIMI KROKAMI NOWY ROK , ŻYCZĘ WAM WSZYSTKIM ŻEBY PRZYNIÓSŁ DUŻO ZDROWIA , UŚMIECHU , POGODY DUCHA , PRZYJACIÓŁ I WIARY W LEPSZE JUTRO ! TO CO ZŁE , BÓL , PŁACZ , SMUTEK I ŁZY NIECH ZOSTANĄ W STARYM ROKU I RAZEM Z NIM ZAMKNĄ KARTĘ NASZEJ PRZESZŁOŚCI. PA
Miesiąc po ostatniej chemii wróciłam do pracy. Na moją prośbę przesunięto mnie na inne stanowisko. Tam zostałam przyjęta jakbym zawsze z nimi była. Nikt nie przyglądał się mojej peruce, a ja czułam się z tym dobrze. Potem, gdy już odrosły mi włosy i przyszłam bez niej, moja ekipa stwierdziła, że ładnie wyglądam w nowej fryzurce i z krótkimi mi do twarzy. Dopiero wtedy otwarcie porozmawialiśmy. Do dzisiaj mile to wspominam. Pozdrawiam.
CHWILA PRZED WIECZERZĄ
Zasrebrzyło się moje kochane miasto,
miliony lampek oświetliło wystawy.
Pachnie wszędzie upieczone ciasto,
zamarł ruch zamilkły wszystkie zabawy.
Jeszcze w pośpiechu ostatnie zakupy,
kilka telefonów, choinek ubieranie,
ostatnie próbowanie, doprawianie zupy
i wieczerzę rozpoczniemy opłatka łamaniem.
To wieczór jedyny jaki w roku mamy,
radość w serduszkach dzisiaj nosimy.
Składając życzenia,co złe wybaczamy
i serca skłócone szczerze przytulimy.
Dzisiaj nam szczęście w sercu zawita,
i szczerość życzeń Wam ofiaruje.
Niechaj Wam zdrowie i dobroć zakwita,
bo właśnie tego często nam brakuje.
Tego wszystkiego życzy pityna.