kasqiss,

od 2018-08-20

ilość postów: 1

Ostatnie odpowiedzi na forum

Rak jajnika

6 lat temu

Witajcie! Podczytuję trochę i postanowiłam się odezwać. Jak wiele obecnych tu osób, walczę o zdrowie mojej mamy. Opiszę jej historię, zapewne będzie długo, więc od razu dzięki tym którzy przeczytają do końca.

Mama ma 54 lata. Jest już po menopauzie. Regularnie się badała, usg, cytologia itp. Dostała krwawienia i pobolewał ją brzuch. Tak naprawdę odkąd pamiętam skarżyła się na zgagę, zaparcia i inne dolegliwości żołądkowe (a może wcale nie?). Poszła do ginekologa. Od ostatniej wizyty minęło około pół roku. Ginekolog stwierdził, że wszystko jest ok, a w macicy zrobiły się jakieś skrzepy krwi i stąd te krwawienia. Trzeba zrobić mały zabieg oczyszczania i po kłopocie. Mama udała się więc na zabieg, tam pobrano materiał do badania histop. W pewien poniedziałek na przełomie stycznia/lutego mama dostała telefon ze szpitala, że ma niezwłocznie zgłosić się po wynik. Tam otrzymała diagnozę: nowotwór złośliwy trzonu macicy. Tego samego dnia miała w szpitalu usg i lekarz szukał, przecież wiedział gdzie i czego, ale nic nie znalazł. Następnego dnia był tk. Wynik również ok! W czwartek miała operację. Wycięto wszystko - m.in jajniki, macicę, węzły chłonne, wystąpiły nacieki na otrzewną (bardzo bardzo małe) więc lekarze usuęli zmiany + sporo na około by uniknąć rozsiania. Profesor po operacji osobiście mówił mi, że zmiany nowotworowe były już w węzłach chłonnych, ale były również bardzo małe, że wszystko usunął osobiście, że będzie dobrze, że jest bardzo zadowolony z przebiegu operacji i z tego jak mama dochodzi do siebie. Zalecił chemioterapię i stwierdził że to "wydłuży życie mamy o wiele wiele lat". Wszystkie wycięte narządy zostały oddane do badania. Wkrótce mama pojechała na pooperacyjną kontrolę, a tam dowiedziała się, że są już wyniki. Nowotwór lewego jajnika. Z wyniku pamiętam "IIIc" "G3". Czyli słabo... Ale jak to. Przecież miał być rak trzonu macicy? Lekarz stwierdził że to "implant". To wszystko wydarzyło się w miejscu zamieszkania moich rodziców. Mama postanowiła udać się do innego lekarza na konsultację. Trafiła na Karową w Warszawie. Jako że ja i siostra mieszkamy w Warszawie i okolicy to mama podjęła leczenie tu, przed każdą chemią przyjeżdżała na kilka dni spędzić czas z nami i wnukami. Mama jest już po serii chemioterapii (6x). Marker na początku nieco ponad 60. Przed ostatnią chemią niecałe 8. Mama jest już po kontrolnym TK i badaniach. Marker wzrósł do 10 z kawałkiem, ale podobno wahania są "normalne"?. Wszystko jest ok i w opisie badań lekare napisali "całkowita remisja". Lekarze stwierdzili że są bardzo zadowoleni z efektu leczenia i że póki co kończymy terapię, ale to nowotwór i trzeba liczyć się z tym że może wrócić, choć nie musi. Czyli możemy się cieszyć, prawda? Od badań minęły dopiero dwa tygodnie. Mama trochę się podłamała tym rosnącym markerem. Robimy co możemy żeby podnieść ją trochę i dodać otuchy. W międzyczasie zmarła Kora, to też podcięło mamie skrzydła... Pomyślałam by podsunąć mamie to forum choć znając jej charakter... wśród 10 postów znajdzie jeden z negatywną informacją i się załamie. Generalnie mama to depresyjna osoba, bierze leki... boi się zostać sama w domu, mówi że nie może na siebie patrzeć, że nienawidzi swojej peruki, chustki, w ogóle odkąd dowiedziała się o chorobie to wszystko jest na "nie", jest obojętna, choć bywają chwile gdy się uśmiecha i żyje normalnie. Błagam Boga o zdrowie i życie dla mojej mamy. Ma malutkie wnuki. Mój synek ma 9 miesięcy, siostry 15. Trzymam kciuki za wszystkie chore, za Was wszystkie! To takie niesprawiedliwe..