Ostatnie odpowiedzi na forum
Wiktoria dziekuje, staram sie. Czytam Twoje wpisy , sa bardzo fajne...jesli tak mozna powiedziec w naszych tragicznych sytuacjach. Powinnas kiedys spisac swoje przezycia i wydac ksiazke.Pozdrawiam cieplo.
Gaja , dziekuje za wsparcie <3
Kochani, postanowilam napisac na forum, poniewaz martwi mnie to, ze ono jakby zamarlo. Nie odzywacie sie, nie piszecie o chorobie ani o rzeczach z nia nie zwiazanych. Wydedukowalam, ze moze informacja o smierci mojego meza spowodowala taki stan rzeczy, ze moze zaczelismy sie bac o siebie czy o bliskich, ktorzy maja ten rodzaj nowotworu. prosze, niech to forum ozyje. Czuje sie winna , ze napisalam ...ale posluchalam czlowieka , ktorego juz uwazam za osobe mi bliska, a znacie go stad wszyscy.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------
Kazdy przypadek jest inny. Nas wprowadzil do szpitala onkologicznego na Ursynowie profesor, ktory natychmiast wykonalby operacje gdyby etap choroby na to pozwalal-wierze w to , ale i tak pojde jeszcze z nim porozmawiac. Poza tym o operacji decyduje konsylium, a nie jeden czlowiek. Inny lekarz z Ursynowa powiedzial mi 5 stycznia: jesli nie robimy operacji to dlatego, ze my mamy leczyc, a nie zabijac. Przez przypadek odkryto w marcu, ze maz ma zniszczone nerki. Juz wtedy mogl umrzec.Za chwile dowiedzial sie, ze praktycznie ma niedrozne jelito grube.Lekarze mysleli, ze on ma raka jelita grubego.Na moje pytanie o rokowania w szpitalu na Wolskiej lekarz odezwal sie dopiero gdy zeszlam do okresu ( zycia) pol roku-mniej ( przelom marca-kwietnia). Powiedzial tez, ze pierwszy raz widzi aby ktos zglosil sie do lekarza z rakiem pecherza w tak zaawansowanym stanie. Guz byl duzy i naciekal. A maz podobno powiedzial im, ze nie mial objawow. Teraz mysle , ze mial np krew interpretowal jako hemoroidy i poszedl do apteki po masc, a problemy z siusianiem zwalal na prostate. Bo moj maz to byl twardziel,samiec alfa, nigdy sie nie skarzyl.A i do lekarzy nie chodzil, bo bylo nic takiego co by uniemozliwialo mu funkcjonowanie.Drugi raz mial szanse na smierc gdy zatrzymalo sie calkowicie jelito-w sierpniu. Lekarz na Stepinskiej ( tam byl SOR) powiedzial gdy maz opuszczal szpital, ze ludzie nie przezywaja niedroznosci jelita nie majac raka , a co dopiero gdy moj maz jest pacjentem onkologiczny.Zniszczone nerki, zniszczone jelito...a na dodatek rak tak zaawansowany, ze aby komorki mogly sie dzielic musialy miec "pokarm" ...zabieraly praktycznie wszystko co maz zjadl , a nie mogl jesc duzo ze wzgledu na problemy z jelitem. I tak kolko sie zamykalo. Maz od kwietnia mial juz olbrzymia niedowage. Pozniej chemia i zabieg kolostomii...po chemi sepsa urologiczna...utrudnialy odzywienie organizmu. I tu znowu mozna powiedziec, ze niektorzy ludzie umieraja tylko z powodu takiej niedowagi-wyniszczenia organizmu, ale on sie trzymal mimo innych przypadlosci. Mysle, ze i teraz pozylby dluzej gdyby guz nie dotarl do miejsca kolostomii i ponownie nie zatkal jelita. Co sie wtedy robi ? Otoz operacje wylonienia stomii w innym miejscu /wyzej...ale moj maz byl zbyt slabym organizmem aby to moglo sie udac.Przez tydzien nie jadl, aplikowano tylko kroplowki oraz udrazniano jelito .Zaczal puchnac z powodu niedoboru bialka.Gdyby jelito sie nie zatkalo zapewne dzisiaj jeszcze by byl ze mna.Wszystko potoczylo sie niekorzystnie... A jednak zyl 10 miesiecy.Pani doktor ze szpitala na Stepinskiej powiedziala, ze to dlugo przy takiej historii Pacjenta. I wcale nie zyl w lęku o zycie ...i ja i on wierzylismy, ze w koncu da sie go wzmocnic aby do tej operacji radykalnej doszlo. Tyle tylko, ze te wszystkie perypetie z jelitami , sepsami itp daly rakowi dodatkowy czas aby mogl sie rozwijac.Doszlo zapewne do przerzutow do pluc i stad ta woda. Tez bali sie ją sciagnac bo to oba pluca , a po ostatnim zatkaniu jelita byl bardzo slaby..../ Mimo wszystko to nie jest historia do konca pesymistyczna,byl z nami 10 miesiecy-prawie rok, ale jednak ta opowiesc uczy by wykonywac profilaktyczne badania, reagowac na najmniejsze niepokojace objawy i po prostu dbac o siebie. Pozdrawiam wszystkich...eliee
Janek24, dziekuje za wsparcie. Po rozpoznaniu zyl 10 miesiecy-to podobno dlugo w takim zaawansowanym stanie, w sierpniu jeszcze sam jezdzil samochodem, mielismy fajna wigilie, a w Sylwestra zawitalam z kieliszkami i piccolo do szpitala . Nie spodziewalismy sie. Po prostu za pozno zglosil sie do lekarza. Radze sobie jakos: rano i w poludnie lek uspokajajacy, a wieczorem koszerne wino-lampka. Koszerne tylko dlatego, ze jest starannie robione-lepsze od innych.
Kaa i Wszyscy, ktorzy myslicie o mnie , bardzo Wam dziekuje.Dzisiaj pogrzeb. Nie zdazylam umyc samochodu, nie mam wienca jeszcze ...myslalam o jednej rozy,ale dziwna byla reakcja otoczenia.
Chcialam powiedziec Wszystkim i sobie -dbajmy o zdrowie. Stosujmy profilaktyke. Mojemu mezowi zatrzymalo sie krazenie we snie,nawet nie wiedzial, ze umiera. Ale Ci, ktorzy zostali , ktorym byl bliski...beda teraz "umierac" przez wiele miesiecy.
Roza, wyslalam Ci cos na prive. <3
Kaa, wszyscy jestesmy tylko ludzmi czyli istotami raczej z natury niezbyt idealnymi. I ja i maz /bylam , byl...i zly/a i dobry/a. Czasami nie do wytrzymania oboje.Mielismy problemy jak kazdy, a czasami moze nawet wieksze niz statystyczni ludzie...ale mielismy tez wspaniale , piekne przezycia razem. Wlasciwie prawie wszystko bylo RAZEM. Odkad stalam sie dorosla w sensie psychicznym ... zawsze obok byl On i nigdy nie potrafilabym od niego odejsc , ani podejrzewam on ode mnie -chociaz w zlosci mowilo sie rozne rzeczy. Gdy dowiedzialam sie, ze jest chory robilam wszystko aby go z tego wyciagnac. Ba, wierzylam w to, ze to da sie zrobic. Zylam z dnia na dzien, nie wybiegalam za daleko w przyszlosc. Kazdy dzien przezyty stabilnie ( bez zmiany na gorsze) byl dniem dobrym. W koncu przyzwyczailam sie do tego, ze maz zyje i byc moze bedzie jeszcze zyc dlugo lub nastapi cud czyli poprawa , podamy chemie i moze operacje zrobimy ???? Nie sądzilam, ze pogorszenie moze byc nagle , a nie stopniowe. Wigilie przezylismy spokojnie i milo...mama , mąz i ja. Mielismy wspaniala choinke...bylo przytulnie i bezpiecznie. Nagle po swietach maz mowi, ze nie wyproznia sie do worka od 4 dni. Uznalismy, ze to zatwardzenie...kazdy moze miec. Niestety nie poradzilismy sobie z tym i meza zabrano do szpitala . Wtedy przez tydzien nie jadl. byl tylko nawadniany kroplowkami, zaczal puchnac...ale nie tylko stopy jak kiedys, teraz tez tulow. W domu po wypisaniu ze szpitala 4 stycznia staralam sie to odwrocic jedzeniem , piciem... ale on zaczal z trudem oddychac. 6 stycznia dwa razy ekipa z pogotowia dawala zastrzyki ulatwiajace oddychanie . 7 stycznia rano lekarz zadecydowal o hospitalizacji z powodu koniecznosci pozbycia sie wody z pluc...siegala do polowy pluca i to utrudnialo tak znacznie oddychanie. Zamiast zrobic to od razu ( 7 stycznia) , szpital mial niby zrobic zabieg 8 stycznia...ale 8 stycznia rano maz umarl. Wszystko bylo JAK ZAWSZE: moje przebywanie w szpitalu, jego telefon w nocy czy szczesliwie dojechalam do domu, umowilismy sie na nastepny dzien...gdzie byl blad>>>? Cd. Mam jego powiekszone zdjecie w komorce, nie zmienilam nic w domu, rozmawiam z nim w myslach, nawet ta choinka dalej miga...ale jego nie ma i nie bedzie, a ja jestem i nie za bardzo chce byc...sama bez niego. Czy mam sie cofnac myslami 30 lat wstecz gdy go rowniez nie bylo ? I zaczac od nowa? Niemozliwe. Nie mam na razie pomyslu na swoja niemoc. Pamietam jak czasami mowil gdy sie klocilismy: zobaczysz jak ci bedzie zle gdy mnie zabraknie...i mial racje. Niczego nie docenilam, bylam szczesliwa bez swiadomosci jak mi jest dobrze, zmarnowalam wiele dni , ktore moglismy przezyc wspolnie i pogodnie...nie przygotowalam sie na jego smierc bo jej nie chcialam i nie przyjmowalam do wiadomosci.
Dziekuje Janku, wiem ze mi dobrze zyczysz, gdyby dalo sie cos jeszcze zrobic z pewnoscia bys pomogl lub chociaz poradzil. Nie badz przerazony...bo racjonalnie myslac wiesz, ze nie wszystkim sie udaje. Moj maz za pozno zglosil sie do lekarza, nowotwor juz naciekal i byl bardzo duzy. Od razu podjeli decyzje , ze operacja nie wchodzi w gre. Zaczeli leczyc paliatywnie , podali chemie ...ale jak to nazwal docent " slabizne" ...tylko taxol. Jednak nowotwor rosl bo az zamknal swiatlo jelita grubego poprzez naciekanie ...! Ten rak jest uleczalny, ale nie nalezy ( moim zdaniem) odwlekac operacji radykalnej. Kilku lekarzy mi powiedzialo, ze w przypadku zaawansowanego guza lub mocno zlosliwego radykalna to wyleczenie, rezygnacja z niej to wyrok.
Dziekuje sierotko za wsparcie. Ciagle przypominaja mi sie fajne, wspolnie spedzone chwile.Pamietam mocno zasniezona Szklarska Porebe, synowi akurat wypadaly mleczaki, tak smiesznie wychodzil na zdjeciach. Gospodarze willi , w ktorej mieszkalismy zorganizowali kulig...przez ten snieg i przez las. Wszyscy cieszylismy sie, mielismy zarozowione policzki ...bylo tak pieknie.To sa takie chwile , ktore nazywa sie szczesciem...tylko do licha przezywajac to nie jestesmy tego swiadomi - teraz to postrzegam prawidlowo, ale teraz nie mozna juz tego powtorzyc w tym samym gronie. Czlowiek ma przewrotna nature .