Ostatnie odpowiedzi na forum
Nawet najbliższe osoby tak naprawdę nie wiedzą, co miałyby powiedzieć i jak reagować na Twoje słowa. Czasem łatwiej udać im, że nic się nie dzieje.
Ja miałam to szczęście, że rodzina starała się mnie wspierać (szczerze mówiąc, to byliśmy wszyscy w tym "zaprawieni", bo moja mama przez 8 lat walczyła z wyjątkowo złośliwym raczyskiem). ja jednak wiedziałam, że nie mogę rozmawiać z nimi otwarcie o wszystkich czarnych myślach, bo nie chciałam, żeby myśleli, że przesadzam. Z dołków wyciągały mnie telefoniczne rozmowy z kuzynką, która była była przy mnie- dosłownie, bo mieszka w mieście, gdzie się leczyłam, kiedy było mi naprawdę ciężko, ale nawet ona nie jest w stanie postawić się w mojej sytuacji. dla mojej rodziny było straszne, jak zaczęłam "porządkować" sprawy i udzielać instrukcji, gdzie co znajdą, choć byłam już po operacji i rokowania były dobre. Tylko druga osoba, znająca to z własnego doświadczenia, jest w stanie to pojąć i rzeczywiście wesprzeć.Słowa: Będzie dobrze, zupełnie inaczej brzmią z ust osób postronnych i tych, które poznały to z tej samej strony.
Mąż i siostra wiedzą, że jestem na tym forum i nie komentują, choć nie wiem, co sobie myślą po cichu.
Uczucie, że już jest "po" jest niesamowite. Nagle zauważałam, że można cieszyć się prozaicznymi rzeczami, np. że nie boli mnie pokłuta ręka, że nie pali mnie zgaga, itd. Wyluzowałam zdecydowanie w pracy, swoje robię najlepiej jak mogę, ale dotarło do mnie, że nie żyję przecież tylko po to, żeby pracować. I staram się nic nie odkładać- jak mi przyjdzie jakiś pomysł do głowy, to staję na uszach i "umilam" życie mężowi, byle tylko go zrealizować. To jakby zacząć na nowo wszystko.
A tym, co ludzie wokół myśleli, kiedy byłam chora, starałam się nie przejmować. wystarczyło, że nie pokazywałam się po operacji kilka tygodni, już niektórzy na mnie krzyżyk położyli.
Tak trzymać. Ja Ci jeszcze proponuję, żebyś znalazła sobie jakieś nowe hobby- zajmie czas i nie pozwoli na myślenie o przykrych sprawach. Ja w trakcie radioterapii "odkryłam" decoupage- wpadłam po uszy i trzyma mnie nadal. świetnie odstresowuje, a jaka radocha, że coś fajnego stworzyłam...
Ja już jestem "po"- 2 lata temu skończyłam właściwe leczenie, teraz tylko tamoxifen i zastrzyki. Wszystko to, o czym piszecie, świetnie znam. Uważam, że nie należy generalizować- każdy inaczej przechodzi tę chorobę i ma różne nasilenie przykrych objawów. Na chemii spotykałam babki, które wracały do domu i się brały za sprzątanie, bo tak ją łagodnie znosiły, tymczasem ja już potrafiłam wymiotować po wejściu na oddział, a w domu przez kilka pierwszych dni to była masakra.
A w sprawie wstydu z powodu chustki czy peruczki- mieszkam na wsi, więc o anonimowości zapomnijcie, mimo to stwierdziłam, że w końcu nie nabawiłam się jakiejś wstydliwej choroby i niech się głupio czują ci, co przyglądają się mi jak jakiemuś egzotycznemu zwierzakowi. Na "bezczelnego" chodziłam w chustce.. Trzymajcie się ciepło, kobiety, jestem z Wami:-)
Ja też z tym gościem miałam wątpliwą przyjemność poznać się bliżej. Za kilka dni miną 2 lata jak zakończyłam właściwe leczenie- 2 operacje (bo się zaraza przerzuciła na węzły), chemię, radioterapię, a teraz jestem w trakcie hormonoterapii. Pamiętam, jak leżałam w szpitalu, to mi inna pacjentka powiedziała: Upominaj się o chemię. Dlatego, gdy lekarz poinformował mnie, że raczej nie minie mnie "dawanie w żyłę", podeszłam do tego spokojnie i stwierdziłam, że to chyba dla mnie lepiej. Lekarz stwierdził, że pierwszy raz ma styczność z pacjentką, która chce mieć chemię (z tym pragnieniem to zdecydowanie przesadził). Przeszłam ją fatalnie, ale gdy leżałam jak biedronka i "zdychałam", to myślałam sobie, że skoro tak kiepsko się czuję, to znaczy "działa". I zadziałało! A co Tobie mogę poradzić? Pewnie mój mąż więcej by Ci doradził. Na pewno wykaż cierpliwość.