Ostatnie odpowiedzi na forum
agnieszka76 masz rację, każdy jest inny. Spokojnie też mam w rodzinie osoby, które umarły na raka. Niektóre zbyt wcześnie...Ale ci specjaliści. No właśnie. Ja nie jestem w stanie zaufać osobom, które próbują leczyć choroby bombą atomową...I albo ci się uda, albo idziesz spać. Chciałabym, żeby był jakiś złoty środek, chyba każdy by chciał, ale przecież wiadomą rzeczą jest, że koncerny muszą zarabiać i nawet gdyby takowy istniał, a nie byliby w stanie go "opatentować" i zbijać na nim fortuny to po prostu nie powiedzieliby o nim. Przecież lekarze leczący w podziemiu też nie wzięli się z nikąd. Mają jakiś cel. Nie wiadomo czy zbożny swoją drogą :) Nie wiadomo nic i to uderza najbardziej. Na nowotwory umiera się jak kiedyś na gruźlicę i to jest nienormalne. A co powiecie na to? :) (nie mam pojęcia czy można wstawiać tutaj linki) Nie myślcie sobie, że jak opętana szukam cudów bo na to trafiłam zupełnie przypadkiem podczas robienia kompotu z wiśni (teżciowa upomniała mnie, że muszę wydrylować pestki bo są niezdrowe po zagotowaniu). Tutaj link: http://www.zyciekalisza.pl/?str=61%2C89&id=24041 a tutaj podsyłam komentarz napisany przez studenta biotechnologii: "Amigdalina nie jest niebezpieczna. Jest za to naturalnym lekiem na wszelakie nowotwory, znanym też jako witamina B17. Każda molekuła zawiera jedną jednostkę cyjanku, jedna jednostkę benzaldehydu i dwie jednostki glukozy(cukru) ‘zamknięte’ razem. Po to, aby cyjanek mógł stać się niebezpieczny trzeba najpierw ‘otworzyć’ molekulę, aby go uwolnić, trick którego jest w stanie dokonać jedynie pewien enzym, zwany beta-glukozydaza, który jest obecny w całym ciele ludzkim w maleńkich ilościach przy czym jego ilość znacznie wzrasta do znacznych ilości ( stukrotnie wyższych) tylko w jednym miejscu: w siedlisku złośliwego narośla rakowego. Tak więc cyjanek bywa jedynie jakby ‘otwierany’ w miejscu, gdzie znajduje się rak, z drastycznymi efektami, które całkowicie niszczą komórki rakowe, ponieważ benzaldehyd ‘otwiera’ się w tym samym czasie. Benzaldehyd jest śmiertelnie niebezpieczną trucizną, która wówczas działa łącznie z cyjankiem, wytwarzając truciznę sto razy silniejszą, niż każdy z nich z osobna. Połączony efekt tych związków na komórki rakowe najlepiej pozostawić wyobraźni. Ale co z niebezpieczeństwem dla reszty komórek ciała? Inny enzym, rodanaza, zawsze obecny w daleko większych ilościach niż ‘otwierający’ enzym beta-glucosidase w zdrowych komórkach, posiada prostą zdolność kompletnego rozdrobnienia i przetworzenia zarówno cyjanku jak i benzaldehydu w produkty korzystne dla zdrowia. Jak można przewidzieć, komórki rakowe nie zawierają w ogóle rodanazy, co pozostawia je kompletnie na łasce tych dwu niebezpiecznych trucizn. Wniosek jest taki, że koncerny farmaceutyczne są nastawione tylko i wyłącznie na zarobek". Nie odbierajcie tego źle. ja po prostu chciałabym pomóc całemu światu i uważam, że złoty środek tkwi prędzej w naturze niż chemioterapii :)
sierotka i bolek...nie mówię przecież, że musi tak być. Nie wiem co zrobiłabym, gdybym miała raka. Statystyki mówią jednak same za siebie. Chemioterapia pomaga małej garstce ludzi, w której być może się znaleźliście. Nie powiecie mi przecież, że aby organizm mógł walczyć i poradzić sobie ze swego rodzaju "patogenem" musi mieć podłoże w postaci odporności. Działanie na nowotwory chemią jest jak rosyjska ruletka. Albo się uda, albo nie. Albo organizm, niszcząc i zabijając zdrowe komórki organizmu postanowi zabić też akurat te złe, albo nie. Niestety takie są realia, a umieralność ogromna. Cieszę się, że większości tutaj zalogowanym się udało, ale zdajcie sobie sprawę, że jesteście małym procentem, który miał szczęście. Bolek, dam ci przykład bo zaczęłam się tym interesować właśnie z polecenia tej osoby...Znajoma, a w zasadzie pani, która pracowała na hali, na której ćwiczyliśmy w wyniku rozmowy o chorobach zaczęła opowiadać swoją historię. Jej córka w młodym wieku złamała nogę w kolanie. Poszli na prześwietlenie i od razu wyrok. Nowotwór kości. Lekarka zaproponowała łyżeczkowanie na co ta kobieta, matka, nie chciała się zgodzić. Jeżeli łyżeczkowanie nie przyniosłoby skutku oczywiście chemioterapia i naświetlanie. Dla pewności wykonała zdjęcia w innych placówkach, ale wszystkie potwierdziły diagnozę. Pani lekarz prowadząca nawymyślała matce, że chce zabić swoje dziecko. Kobieta zaczęła mówić nam, że zaczęła szukać wszędzie, wszystkiego i o wszystkim. Wyraźnie powiedziała, że do niekonwencjonalnych metod podchodziła z dystansem, ale postanowiła spróbować. Poszła do jakiegoś doktora znachora, który nakazał pić ziółka. Mówię ziółka, ale w zasadzie nie wiem co dokładnie musiała jeść czy pić. Wiem, że zupełnie naturalne. Po jakimś czasie poszła na wizytę kontrolną i lekarka, która wcześniej ją zwyzywała, podobno kończyła zmianę i specjalnie została, żeby udowodnić matce, że miała rację. Czekali 2 godziny na zdjęcie i po wykonaniu szok. Śladu po nowotworze nie było, a lekarka nawet nie przeprosiła tylko powiedziała, że cud...Oczywistym jest, że wlewka z wit C może nie pomóc wszystkim. Założenie jest takie, że nowotwór w zaawansowanej formie ciężej wyleczyć, a niestety nie jest tajemnicą to, że w Polsce ludzie bardzo lekceważą objawy i do lekarza pędzą na ostatnią chwilę...Na drugą sytuację trafiłam w internecie. Swoją stronę założył człowiek, który był chory na raka płuc. Po intensywnej chemioterapii lekarze nie dali mu już szans i wysłali do domu z wyrokiem- zostały około 3 miesiące życia. Człowiek jednak stwierdził, że nie będzie bezczynnie siedzieć i zaczął jeść korzeń mniszka lekarskiego. Twierdził, że zaczynał czuć się lepiej i przeżył 6 miesięcy po czym poszedł na badania i lekarze nie wierzyli. Co powiedzieli? Oczywiście, że to cud. Dla potwierdzenia efektów swojej pracy pomógł znajomemu kolegi, któremu również nie zostało już wiele życia. Zdaje się, że również na nowotwór płuc. Udało mu się z tego wyjść. Na swojej stronie człowiek ten podał nawet kontakt do siebie, ale niedawno umarł w wieku 89 lat ze starości. Co ciekawe strona już nie istnieje, nie da się jej wyświetlić, a tylko dzięki informatykowi w rodzinie udało mi się ją otworzyć. Ja nie lubię gdybać. Ja po prostu interesuję się tym wcześniej, żeby później na wypadek nowotworu łatwiej byłoby mi podjąć decyzję odnośnie leczenia. Ci, którzy leczą wit C nie dają przecież 100% szans na wyleczenie, ale wydaje mi się, że 80% dawali. To tak jakby odwrotność skuteczności chemii. Sierotka - wierzę, że każdy, kto ma styczność z tą chorobą chwytali się wszystkiego, ale jak już wspomniałam, nie zaprzeczysz chyba, że ludzie bardzo często lekceważą objawy i do lekarza idą zbyt późno...
sierotka i bolek...nie mówię przecież, że musi tak być. Nie wiem co zrobiłabym, gdybym miała raka. Statystyki mówią jednak same za siebie. Chemioterapia pomaga małej garstce ludzi, w której być może się znaleźliście. Nie powiecie mi przecież, że aby organizm mógł walczyć i poradzić sobie ze swego rodzaju "patogenem" musi mieć podłoże w postaci odporności. Działanie na nowotwory chemią jest jak rosyjska ruletka. Albo się uda, albo nie. Albo organizm, niszcząc i zabijając zdrowe komórki organizmu postanowi zabić też akurat te złe, albo nie. Niestety takie są realia, a umieralność ogromna. Cieszę się, że większości tutaj zalogowanym się udało, ale zdajcie sobie sprawę, że jesteście małym procentem, który miał szczęście. Bolek, dam ci przykład bo zaczęłam się tym interesować właśnie z polecenia tej osoby...Znajoma, a w zasadzie pani, która pracowała na hali, na której ćwiczyliśmy w wyniku rozmowy o chorobach zaczęła opowiadać swoją historię. Jej córka w młodym wieku złamała nogę w kolanie. Poszli na prześwietlenie i od razu wyrok. Nowotwór kości. Lekarka zaproponowała łyżeczkowanie na co ta kobieta, matka, nie chciała się zgodzić. Jeżeli łyżeczkowanie nie przyniosłoby skutku oczywiście chemioterapia i naświetlanie. Dla pewności wykonała zdjęcia w innych placówkach, ale wszystkie potwierdziły diagnozę. Pani lekarz prowadząca nawymyślała matce, że chce zabić swoje dziecko. Kobieta zaczęła mówić nam, że zaczęła szukać wszędzie, wszystkiego i o wszystkim. Wyraźnie powiedziała, że do niekonwencjonalnych metod podchodziła z dystansem, ale postanowiła spróbować. Poszła do jakiegoś doktora znachora, który nakazał pić ziółka. Mówię ziółka, ale w zasadzie nie wiem co dokładnie musiała jeść czy pić. Wiem, że zupełnie naturalne. Po jakimś czasie poszła na wizytę kontrolną i lekarka, która wcześniej ją zwyzywała, podobno kończyła zmianę i specjalnie została, żeby udowodnić matce, że miała rację. Czekali 2 godziny na zdjęcie i po wykonaniu szok. Śladu po nowotworze nie było, a lekarka nawet nie przeprosiła tylko powiedziała, że cud...Oczywistym jest, że wlewka z wit C może nie pomóc wszystkim. Założenie jest takie, że nowotwór w zaawansowanej formie ciężej wyleczyć, a niestety nie jest tajemnicą to, że w Polsce ludzie bardzo lekceważą objawy i do lekarza pędzą na ostatnią chwilę...Na drugą sytuację trafiłam w internecie. Swoją stronę założył człowiek, który był chory na raka płuc. Po intensywnej chemioterapii lekarze nie dali mu już szans i wysłali do domu z wyrokiem- zostały około 3 miesiące życia. Człowiek jednak stwierdził, że nie będzie bezczynnie siedzieć i zaczął jeść korzeń mniszka lekarskiego. Twierdził, że zaczynał czuć się lepiej i przeżył 6 miesięcy po czym poszedł na badania i lekarze nie wierzyli. Co powiedzieli? Oczywiście, że to cud. Dla potwierdzenia efektów swojej pracy pomógł znajomemu kolegi, któremu również nie zostało już wiele życia. Zdaje się, że również na nowotwór płuc. Udało mu się z tego wyjść. Na swojej stronie człowiek ten podał nawet kontakt do siebie, ale niedawno umarł w wieku 89 lat ze starości. Co ciekawe strona już nie istnieje, nie da się jej wyświetlić, a tylko dzięki informatykowi w rodzinie udało mi się ją otworzyć. Ja nie lubię gdybać. Ja po prostu interesuję się tym wcześniej, żeby później na wypadek nowotworu łatwiej byłoby mi podjąć decyzję odnośnie leczenia. Ci, którzy leczą wit C nie dają przecież 100% szans na wyleczenie, ale wydaje mi się, że 80% dawali. To tak jakby odwrotność skuteczności chemii. Sierotka - wierzę, że każdy, kto ma styczność z tą chorobą chwytali się wszystkiego, ale jak już wspomniałam, nie zaprzeczysz chyba, że ludzie bardzo często lekceważą objawy i do lekarza idą zbyt późno...
sierotka i bolek...nie mówię przecież, że musi tak być. Nie wiem co zrobiłabym, gdybym miała raka. Statystyki mówią jednak same za siebie. Chemioterapia pomaga małej garstce ludzi, w której być może się znaleźliście. Nie powiecie mi przecież, że aby organizm mógł walczyć i poradzić sobie ze swego rodzaju "patogenem" musi mieć podłoże w postaci odporności. Działanie na nowotwory chemią jest jak rosyjska ruletka. Albo się uda, albo nie. Albo organizm, niszcząc i zabijając zdrowe komórki organizmu postanowi zabić też akurat te złe, albo nie. Niestety takie są realia, a umieralność ogromna. Cieszę się, że większości tutaj zalogowanym się udało, ale zdajcie sobie sprawę, że jesteście małym procentem, który miał szczęście. Bolek, dam ci przykład bo zaczęłam się tym interesować właśnie z polecenia tej osoby...Znajoma, a w zasadzie pani, która pracowała na hali, na której ćwiczyliśmy w wyniku rozmowy o chorobach zaczęła opowiadać swoją historię. Jej córka w młodym wieku złamała nogę w kolanie. Poszli na prześwietlenie i od razu wyrok. Nowotwór kości. Lekarka zaproponowała łyżeczkowanie na co ta kobieta, matka, nie chciała się zgodzić. Jeżeli łyżeczkowanie nie przyniosłoby skutku oczywiście chemioterapia i naświetlanie. Dla pewności wykonała zdjęcia w innych placówkach, ale wszystkie potwierdziły diagnozę. Pani lekarz prowadząca nawymyślała matce, że chce zabić swoje dziecko. Kobieta zaczęła mówić nam, że zaczęła szukać wszędzie, wszystkiego i o wszystkim. Wyraźnie powiedziała, że do niekonwencjonalnych metod podchodziła z dystansem, ale postanowiła spróbować. Poszła do jakiegoś doktora znachora, który nakazał pić ziółka. Mówię ziółka, ale w zasadzie nie wiem co dokładnie musiała jeść czy pić. Wiem, że zupełnie naturalne. Po jakimś czasie poszła na wizytę kontrolną i lekarka, która wcześniej ją zwyzywała, podobno kończyła zmianę i specjalnie została, żeby udowodnić matce, że miała rację. Czekali 2 godziny na zdjęcie i po wykonaniu szok. Śladu po nowotworze nie było, a lekarka nawet nie przeprosiła tylko powiedziała, że cud...Oczywistym jest, że wlewka z wit C może nie pomóc wszystkim. Założenie jest takie, że nowotwór w zaawansowanej formie ciężej wyleczyć, a niestety nie jest tajemnicą to, że w Polsce ludzie bardzo lekceważą objawy i do lekarza pędzą na ostatnią chwilę...Na drugą sytuację trafiłam w internecie. Swoją stronę założył człowiek, który był chory na raka płuc. Po intensywnej chemioterapii lekarze nie dali mu już szans i wysłali do domu z wyrokiem- zostały około 3 miesiące życia. Człowiek jednak stwierdził, że nie będzie bezczynnie siedzieć i zaczął jeść korzeń mniszka lekarskiego. Twierdził, że zaczynał czuć się lepiej i przeżył 6 miesięcy po czym poszedł na badania i lekarze nie wierzyli. Co powiedzieli? Oczywiście, że to cud. Dla potwierdzenia efektów swojej pracy pomógł znajomemu kolegi, któremu również nie zostało już wiele życia. Zdaje się, że również na nowotwór płuc. Udało mu się z tego wyjść. Na swojej stronie człowiek ten podał nawet kontakt do siebie, ale niedawno umarł w wieku 89 lat ze starości. Co ciekawe strona już nie istnieje, nie da się jej wyświetlić, a tylko dzięki informatykowi w rodzinie udało mi się ją otworzyć. Ja nie lubię gdybać. Ja po prostu interesuję się tym wcześniej, żeby później na wypadek nowotworu łatwiej byłoby mi podjąć decyzję odnośnie leczenia. Ci, którzy leczą wit C nie dają przecież 100% szans na wyleczenie, ale wydaje mi się, że 80% dawali. To tak jakby odwrotność skuteczności chemii. Sierotka - wierzę, że każdy, kto ma styczność z tą chorobą chwytali się wszystkiego, ale jak już wspomniałam, nie zaprzeczysz chyba, że ludzie bardzo często lekceważą objawy i do lekarza idą zbyt późno...
Wiem, że ciężko wam w to wierzyć, mnie również. Od jakiegoś czasu interesuję się alternatywnymi metodami leczenia i ot trafiłam na Jerzego Ziębę i jego wywody na temat raka, którego da się wyleczyć witaminą C. Ogromnymi dawkami bo podawanymi przez kroplówkę, codziennie. Poszperałam i rzeczywiście mnóstwo doktorów z zachodu to potwierdza. Twierdzą również, że koncerny farmaceutyczne poprzez podawanie chemii bardzo dużo zarabiają i o tej alternatywie nie chcę nawet słyszeć. Działa podziemie, które podobno leczy z ogromną skutecznością witaminą C. Nie jestem osobą która łyka wszystko jak młody pelikan, ale na zdrowy rozsądek. Chemioterapia wyniszcza, obniża odporność i jak taki organizm może z czymkolwiek walczyć? Zresztą leczenie chemią jest mało skuteczne i raczej nie jest to nowość. Z hipnozą może wydawać się to śmieszne, ale są lekarze, którzy twierdzą, że w dalekiej, bądź niedalekiej przyszłości będzie można leczyć się umysłem. Jest to oczywiście nadinterpretacja bo takie coś będzie po prostu pomagało wyjść z choroby. Jest to możliwe dlatego, że ludzki umysł naprawdę potrafi wiele. Potrafi sobie wiele rzeczy wmówić, ale potrafi też bardzo zmotywować do działania każdą część naszego ciała. Nie bez powodu mówi się, że pozytywne nastawienie podczas choroby to dość kluczowa rola :) trzeba na wszystko patrzeć z przymrużeniem oka i każdą informację weryfikować własnym rozumem. Ja niestety widzę jak ludzie umierają na tę pieprzoną chorobę. Wiem również jak żywimy się w czasach, w których jest wszystko, a nie ma nic...Konserwant, konserwanty konserwą pogania.
Może tak być bo rzeczywiście ostatnio dosyć się stresuję. Nie lubię chodzić do lekarzy bo zawsze traktują mnie z góry dlatego, że jestem młoda - przecież na pewno zdrowa...Nie wiem co musiałabym zrobić, żeby dostać skierowanie na tomografię. Te piski u mnie nie są nagminne, ale zdarzają się i ten, który miałam wczoraj bardzo mnie zaniepokoił bo trwał kilkanaście minut, może nawet pół godziny, a przed usłyszeniem pisku w uchu czułam takie coś jakby szum, ale nie szum. Coś bardziej jak tłumienie, ale nie na takiej zasadzie, że straciłam słuch. Później miałam uczucie ciężkości wewnątrz ucha. Nie towarzyszył temu żaden ból. Stres towarzyszył i to duży bo serce waliło mi jak młotem. Myślałam, że wyląduję na pogotowiu. Wiem, że moja podświadomość lubi płatać figle, ale żeby takie rzeczy ze stresu się działy :)