"Życie (...) niby warto się męczyć, ale, bywa na marne" , "Życie (...) zagrać tak, aby poruszyć Ziemię, nie zniechęcić zaś Nieba" – autor A. Poniedzielski.
Te słowa przeczytałam, gdy miałam nawrót i leżałam bardzo słaba po pierwszej chemii. I tak sobie myślałam, to prawda. Takie leczenie i takie długie i co… ??? I nic nie dało.
Ale ten niecały rok od momentu wyjścia ze szpitala po przeszczepie do wznowy to chyba jeden z moich najlepszych czasów. Nic się specjalnego nie wydarzyło. Ale takiego poczucia szczęścia, radości wcześniej nie miałam. Również te półtora roku leczenia, pomimo wszystko to był dobry czas, dlatego, że moje samopoczucie, odbiór świata pomimo wszystko był dobry, pozytywny. I chyba nawet dlatego było warto się leczyć.
Ale czy teraz warto się leczyć? – tak się zastanawiałam.
I teraz gdy jestem między poszczególnymi etapami leczenia, nie wiem ile będę żyła, czy się uda (nie mam jeszcze dla mnie dawcy, a przeszczep szpiku daje mi szansę na przeżycie), to dla tych kilku dobry, fajnych dni, chwil warto. Zawsze może się wydarzyć coś niespodziewanego, niezwykłego, możemy poznać kogoś niezwykłego, my możemy być dla kogoś niezwykli, pomocni, możemy na coś się przydać, być po coś (choć możę się nam wydać, że po nic) itp.
Chyba warto się pomęczyć, choć bywa to na marne.
Dziś znalazłam w Internecie słowa M. Umer: „Cała składam się z niespieszenia i doceniania czasu, jaki pozostał.”
Kończę te swoje ‘filozofie’. Ostatnio mam takie ciągoty w tym kierunku i do dzielenia się nimi. ;]
"Życie (...) zagrać tak, aby poruszyć Ziemię, nie zniechęcić zaś Nieba"