od 2018-02-11
ilość postów: 25
Martyna90, nowotwór gruczołowy wyklucza możliwość wzięcia udziału w badaniu naukowym "trial shape". Kwalifikują się jedynie nowotwory "niskiego ryzyka", swoją budową przypominające zdrową tkankę. Prawdopodobnie dlatego mój nie był widoczny gołym okiem...Lekarze musieli być pewni po konizacji i skanowaniu ciała z czym mają doczynienia, bo przed operacją, moja ubezpieczalnia musiała wyrazić zgodę, na mój udział w tym "eksperymencie" i w przypadku komplikacji wypłacić połowę kwoty odszkodowania, w tym wypadku to było około 2,5 mln Euro. Z tego co pamiętam kanadyjski instytut naukowy miał ponieść połowę kosztów, a drugą połowę DSW, łączna kwota 5mln Euro.
kaa dziękuję za ciepłe przyjęcie. Drugi etap swojego leczenia opisałam już w wiadomości prywatnej do nowej, forumowej "koleżanki", ale z przyjemnością podzielę się swoimi doświadczeniami na forum. Wracając do dnia konsultacji, ciężko mi opisać uczucia towarzyszące mi w tamtym momencie. Byłam tak pozytywnie nastawiona, że w ogóle nie brałam pod uwagę, że padnie najstraszliwsze w moim mniemaniu słowo "kanker". Zostałam przeniesiona do innego szpitala, który posiada klinikę chorób szyjki macicy. Po tygodniu miałam się stawić na wstępną egzaminację. Pierwsza wizyta w klinice, wywiad, badanie palpacyjne, USG wewnętrzne, badanie przez odbyt i badanie krwi. Moją szyjkę oglądało kilku lekarzy, szyjka zagojona, nowotworu nie widać, ani wizualnie, ani na usg, a powinno być go widać na tarczy, według konizacji stadium 1B. Po kilku dniach kolejny etap egzaminacji, tym razem skanowanie całego ciała. Znaleźli nowotwór po podaniu kontrastu. Miał 7mm. Po kilku dniach konsylium. Pozostawili mi wybór: duża konizacja lub histerektomia. Ponieważ nie planowałam już dzieci zdecydowałam się na histerektomię. Zaproponowano mi udział w międzynarodowym badaniu naukowym " trial shape", ponieważ mój nowotwór był "niskiego ryzyka", a ja spełniałam szereg warunków, byłam idealnym królikiem doświadczalnym w ich eksperymencie. Pomyślałam, sobie, że dlaczego nie, skoro i tak czeka mnie operacja, a skoro mogę pomóc kobietom na całym świecie...Za 3 dni miała się odbyć operacja. Operacje miał przeprowadzić robot, który miał jeszcze raz zeskanować całe moje ciało od wewnątrz, pobrać materiał do badania, materiał miał być przebadany na miejscu i wtedy robot miał przejść do przeprowadzenia "histerektomii mniejszej". W klinice pojawiłam się dzień przed operacją, dostałam swój pokój z pięknym widokiem i ogromną łazienką. Wieczorem zaczęli odwiedzać mnie lekarze z zespołu operacyjnego. Przyszedł również anestezjolog, zaproponował coś na odstresowanie się i lepszy sen. Przyszedł psycholog, żeby zapytać o mój stan psychiczny. Przyszła pani onkolog na kawkę...Zaczipowali mnie, żeby mieć łatwy dostęp do systemu moich danych. Rano obudziła mnie pielęgniarka i pojechałam na salę przedoperacyjną, tam mnie podłączono do maszyn i zabrano na salę operacyjną. Pająk wyglądał przerażająco, ale szybko odpłynęłam. Obudziłam się po 8h. Mąż mi mówił, że po każdym badaniu pobranych wycinków i węzłów dzwonili do niego z sali operacyjnej, że jest wszystko ok. Ostatni raz zadzwonili 30 minut przed moim wybudzeniem. Obudziłam się z bólem bardzo analogicznym do bólu miesiączkowego, dostałam paracetamol, żadnych innych leków. Wieczorem zaczęły się odwiedziny zespołu operacyjnego. Przyszedł również operator, powiedział, że wszystko przebiegło prawidłowo, wnętrzności czyste, materiał pobrany ok i czas wracać do normalnego życia, a o wynikach nie powinnam zbyt intensywnie myśleć. Następnego dnia rano wstałam, wzięłam prysznic, na brzuchu miałam 5 małych plamek po "mackach" pająka. Po śniadaniu sprawdzono specjalnym urządzeniem ile procent moczu zostaje w moim pęcherzu a następnie zostałam zabrana na zabarwienie moczu na niebiesko i sprawdzenie szczelności mojego pęcherza. Zbadano krew i po wypróżnieniu się (co było dla nich bardzo istotne) zostałam wypisana do domu. Następnego dnia odwiedziła mnie moja lekarka rodzinna wraz z asystentką, która miała mi pomóc w domowych obowiązkach; pranie, prasowanie, sprzątanie, gotowanie. Do domu dostałam zastrzyki i oczywiście tradycyjnie paracetamol. Operacja odbyła się 1 listopada. Jajniki pracują prawidłowo, owulacja sprawdzona. Czuję się świetnie. Nie odczuwam absolutnie żadnych skutków ubocznych operacji. Seks jest świetny, libido jak u nastolatki, czego nie potrafię logicznie wyjaśnić. W końcu cera przestała mi się przetłuszczać a problemy z kapryśną cerą raz w miesiącu zniknęły...Mam nadzieję, że moje pozytywne doświadczenia z tą chorobą podniosą na duchu dziewczyny, które stoją przed trudnymi decyzjami...Mam za sobą konizację, mam za sobą histerektomię i moja kondycja zarówno psychiczna jak i fizyczna jest naprawdę pozytywna. Wiem, że w naszej naturze leży strach przed nieznanym, ale uwierzcie mi drogie Panie, głowa i uszy do góry, absolutnie nie ma się czego bać...Pozdrawiam wszystkie Panie i życzę duuuużo zdrowia i satysfakcji z życia.
Ale skoro widzę już pierwszy swój post, podejmuję kolejną próbę opowiedzenia Wam mojej historii, być może kogoś zainteresuje, a niewykluczone, że komuś pomoże. Tytułem wstępu, kilka słów o mnie. Mam 33 lata, od 11 latu jestem w związku małżeńskim, mamy 10-letnią córkę, od kilku lat mieszkamy w Rotterdamie. W sierpniu, podczas wakacyjnego pobytu w PL, zrobiłam pełną diagnostykę ginekologiczną ( badanie palpacyjne + USG dopochwowe + cytologia). W wieku 14 lat zdiagnozowano u mnie ektopię wrodzoną, licząc na to, że poród w przyszłości okaże się naturalnym lekarstwem. Niestety. Ektopia zaczęła dawać symptomy, w postaci upławów o kwaśnej woni i krwistych plamień po intensywnych ćwiczeniach siłowych lub po seksie. Badanie palpacyjne i USG bez zarzutów, planowana krioterapia ektopii, podczas kolejnego pobytu w PL w grudniu. Po 4 tygodniach telefon od lekarza, wynik cytologii: możliwe HSIL. Godzinę po rozmowie z lekarzem, czekałam już w poczekalni huisarts, mojej lekarki rodzinnej. Zapytała mnie o moje wcześniejsze cytologie w ocenie Papanicolau( tym bardziej, że nie stawiłam się na wezwanie wykonania cytologii w jej gabinecie). Zamarłam, kiedy zobaczyłam jej minę na wieść, że od kilkunastu lat miałam grupę 2 Pa i nie jestem byłam objęta w Polsce szczególną obserwacją...Sądziłam, że grupa 2, jest w normie u kobiet, które są aktywne seksualnie, nigdy nie interpretowałam tego jako stan patologiczny...Natychmiast zarejestrowała mnie online w szpitalu na kolposkopię. 10 dni później szłam na kolposkopię przerażona przez wielkie "P". Nie wiem czy bardziej się obawiałam diagnozy czy bólu jaki będzie towarzyszyć biopsji bez znieczulenia. Pani doktor była przemiła, asystentka również. Asystentka trzymała mnie za rękę, a lekarka głaskała po nodze podczas pobierania wycinków. Absolutnie nic nie bolało. W momencie pobrania materiału, asystentka kazała mi zakaszleć. Pobrano 3 wycinki. Szyjka w mojej opinii wyglądała na zdrową, nie widziałam na niej niczego co by odbiegało od normy. Mój mąż, który przy biurku miał swój monitor do obserwacji, również stwierdził, że tarcza wyglądała jak "podniebienie". Na koniec założono mi opatrunek z adrenaliną. Lekarka stwierdziła, że jest to faktycznie HSIL. Za trzy dni konizacja, a za dwa dni będzie do mnie dzwonić z wynikami biopsji. Zademonstrowały mi z asystentką pętlę, która będzie wykonany zabieg i asystentka odprowadziła mnie na spotkanie z anestezjologiem. Wybrałam opcję narkozy. Po dwóch dniach telefon od pani dr, wyniki biopsji: HSIL. Następnego dnia zabieg, a bezpośrednio przed zabiegiem tysiące wywiadów. przydzielono mi pielęgniarkę, która miała być moim przewodnikiem, pomogła mi uszykować się do zabiegu, odebrała mnie z sali pooperacyjnej, podawała mi kawkę po zabiegu i ogólnie dbała o mnie do samego końca. Na sali operacyjnej sztab ludzi, wszyscy życzliwi, uśmiechnięci, przedstawili się, pocieszali...W szpitalu spędziłam 8h. Wyniki konizacji po dwóch tygodniach. Żadnego krwawienia, żadnego bólu. Czułam się "FANTASTYCZNIE". Wieczorem tego samego dnia zadzwonił anestezjolog, pytał jak się czuję po intubacji, kolejnego dnia dzwoniły dwie "ginekolożki" i pani onkolog, które przeprowadzały konizację, wszystkie zgodnie stwierdziły, że materiał do badania wyglądał dobrze i prawdopodobnie był to pierwszy i ostatni zabieg. 14 dni później konsultacja i wynik: nowotwór!!!!. I tutaj zaczął się rozdział II i mam nadzieję ostatni mojej przygody z nowotworem, ale to już chyba do opisania nie na tym forum.
Witajcie, jestem tu nowa i "zżera" mi moje posty, czy Wam również się to zdarza, czy tylko mnie to forum nie chce dopuścić do głosu? 🙂😉