Początek radioterapii został zrobiony. Ale pierwszy dzień to był maraton. Spędziłam w szpitalu kilka godzin. Najpierw sprawdzenie na symulatorze, czy program leczenia został dobrze opracowany. A zaczęło się od zdjęcia...ale twarzy. To po to, żeby pacjentów nie pomylić. Chyba dobrze, że są takie procedury. Ale ustalony program leczenia wymagał korekty. Więc wykonywano nowe obliczenia a ja czekałam. Potem znowu próba na symulatorze i już wszystko było w porządku. Kolejne oczekiwanie, tym razem już na naświetlenie. Nie zostałam 'udekorowana' malunkami w postaci kolorowych linii, o których często czytałam na różnych forach 'rakowych'. Jako punkty odniesienia służą podskórne, punktowe tatuaże naniesione podczas podczas badania tomograficznego. Widocznie każdy szpital ma swoje metody.Tak, że początek naświetleń już za mną. I tak przez 4 tygodnie. Rano na naświetlania, potem do pracy. Mam nadzieję, że dam radę.