Witam wszystkich, którzy są zainteresowani przeczytaniem mojej historii z walką jaką stoczyłem i jak wygrałem z chorobą.
Nazywam się Bartosz Kiełbowicz, mam 40 lat, a od 7 mieszkam w Kutnie. Chciałbym opowiedzieć jak zaczęła się moja choroba i jak z nią wygrałem.
We wrześniu 2009 roku mieszkając w Łodzi i pracując w Amcor Tabacco Packaging (aktualnie Amcor Specialty Cartons Polska) w Łodzi.
Strasznie bolały mnie zęby, wszystkie na zmianę. Ból był tak silny, że nie byłem w stanie pracować a będąc w domu zwijałem się z bólu. Wszystko zaczynało się najczęściej o 22 i kończyło nad ranem, nie pomagały leki przeciwbólowe i wyrywanie zębów potencjalnie bolących. Po wyrwaniu zęba krwawiłem przez kilka tygodni, a stomatolog nic z tym nie zrobił. Miałem wizyty u różnych lekarzy (neurolog,kardiolog,chirurg,internista ) zdiagnozowano neuralgię nerwu trójdzielnego twarzy i otrzymałem zastrzyki ( olfen 75 ). Po czterech dniach zastrzyków ból ustąpił,lecz zaczęły się nocne poty i gorączka,a na pośladkach gdzie robione były zastrzyki pojawiły się siniaki wielkości pięści a moja waga ciągle spadała. Mój koordynator medyczny (Marek Doryń) zlecił wykonanie badań krwi i okazało się ze mam tylko 10 tys. płytek krwi (norma min 150-400 tys.) i muszę natychmiast udać się do hematologa. Na oddziale hematologicznym przeprowadzono badanie szpiku i padł wyrok: Chłoniak Burkitta (ostra białaczka limfoblastyczna ) . Natychmiast musiałem być hospitalizowany. Dowiedziałem się o swojej chorobie 5.10.2009 w dniu moich 31 urodzin (taki prezent od życia ). Moje leczenie miało być bardzo ciężkie i intensywne,właściwie bez przerw,sześć cykli chemii na zmianę cięższa i lżejsza. Był to dla mnie cios ,bo nigdy w życiu nie miałem do czynienia z tak ciężką chorobą i nie wiedziałem co robić.Lekarz powiedział,że jak nie zacznę leczenia to został mi może tydzień życia i najmniejsze uderzenie lub wstrząs może spowodować wylew wewnętrzny i śmierć. Nie wiedziałem co robić i co będzie dalej. Płakałem jak dziecko przez kilka pierwszych dni, stojąc przed drzwiami śmierci. Co z moimi planami na przyszłość, pracą i rodziną, zacząłem zastanawiać się nad sensem leczenia, czy warto i czy to się uda. Lecz moje załamanie nie trwało długo, moi przyjaciele byli przy mnie wspierając mnie i dodając otuchy, pomogli podjąć decyzję o walce z chorobą i zacząłem leczenie.
Pierwsza chemia:
W szpitalu położyli mnie na sześcioosobowej sali założono mi wkłucie centralne i na drugi dzień została zaplanowana chemia,zaraz po nawodnieniu organizmu. Podano mi płytki krwi i krew żeby podnieść wyniki. Pierwszy cykl chemii był najgorszy,ponieważ nie znałem jeszcze tej choroby i nie wiedziałem nic o jej skutkach ubocznych podczas podawania chemii nic prócz tego,że wypadną mi włosy. Rozmawiałem dużo z lekarzami, pielęgniarkami i pacjentami na oddziale żeby dowiedzieć się jak najwięcej o mojej chorobie, niestety nikt z przebywających ze mną pacjentów nie chorował na to co ja. Poznałem wielu wspaniałych ludzi, z których niestety tylko kilka osób dożyło dzisiejszego dnia. Zacząłem walczyć z chorobą a jednym ze sposobów walki było obcięcie włosów na zero (to ja chcę być łysy a nie choroba zdecyduje czy włosy wylecą czy nie ). Zaakceptowałem moją chorobę. Dostałem pierwszą chemię, która początkowo nie zrobiła na mnie wrażenia (nic się ze mną nie działo).Po kilku dniach zaczęły się spadki wyników i osłabienie organizmu,straszne bóle w kościach i mięśniach.Miałem zrobioną punkcję kręgosłupa i podany metotreksat w rdzeń kręgowy. Po kilku dniach poczułem wypalenie przez podaną chemię dożylnie(metotreksat,vincristina) całego przełyku aż po odbyt,ból był tak silny,że nie byłem w stanie przełknąć śliny a co dopiero jeść.Nie byłem w stanie nic jeść przez 10 dni.Piłem nutridrynki odżywcze i dostawałem morfinę w celu złagodzenia bólu.Przez te 10 dni schudłem około 15 kg. i wyglądałem jak śmierć.Przy wzroście 185 cm ważyłem 65 kg.Po kilku dniach ból ustąpił i zacząłem funkcjonować w miarę normalnie,lecz osłabienie pozostało i ten straszny ból głowy po punkcji kręgosłupa i podaniu chemii w rdzeń żeby choroba z krwią nie doszła do mózgu. Zostałem przeniesiony na salę trzyosobową,chociaż nie wiele z tego pamiętam(morfina robi swoje). Co dziennie odwiedzali mnie przyjaciele z pracy dodając mi otuchy i siły w walce. Mój kolega Tomek z pracy, który okazał się później prawdziwym przyjacielem i jest nim do dziś, załatwił mi laptopa z firmy w której razem pracowaliśmy, żebym miał zajęcie i mógł kontaktować się z rodziną i czytać o mojej chorobie. Moi przyjaciele Iza,Czarek i Rafał byli stale przy mnie pomagając mi walczyć z chorobą. Chemia była bardzo ciężka,ale przetrwałem.Moje wyniki nareszcie po wieku dniach zaczęły rosnąć i wyszedłem po 45 dniach od pójścia do szpitala do domu. Oczywiście musiałem brać antybiatyk, neupogen w zastrzykach na wzrost wyników i przestrzegać rygorystycznie zasad higieny. Pobyt w domu był krótki,ale wiele dla mnie znaczył,około pięciu dni w domu i musiałem znów pójść do szpitala.
Druga chemia:
Znów jestem w szpitalu i dostaję chemie,która ma być łagodniejsza od tej, którą miałem wcześniej.Jem wszystko na co mam ochotę ,ponieważ mam straszny apetyt.Leże na trzy osobowej sali w sterylnych warunkach.Wszyscy jesteśmy młodzi. Dlatego łatwiej nam się dogadać i znosić skutki choroby.Poznałem Michała i Przemka (z którym mam kontakt do dziś), Michał wkrótce wyszedł na przepustkę do domu(kurcze brzmi jak opowieści z więzienia ).Skutki uboczne tego cyklu są o wiele łagodniejsze,jem normalnie i czuje się w miarę na siłach. Ciągle siedzę z laptopem i czytam o swojej chorobie i lekach ,które dostaje i ich skutkach ubocznych, co pomaga mi rozmawiać z lekarzami i walczyć z chorobą. Tak mijają trzy tygodnie,podczas tego cyklu nie wypaliło mnie tak jak podczas pierwszej chemii i czuję się miarę dobrze.Dostaję neupogen (czynnik wzrostu),żeby wyniki szybciej poszły w górę. Wyniki po kilku dniach się poprawiają i mogę wyjść do domu na kilka dni. Zaczynam się przyzwyczajać do mojej choroby i nowego sposobu życia.Około 6 dni poza szpitalem to jak wyjście na wolność,ale znów muszę wrócić do szpitala na ciężką chemię. Trzecia chemia. Kilka dni szybko minęło i znów jestem w szpitalu.Ten cykl chemii ma być taki sam ciężki jak pierwszy,ciężki i bolesny. Założono mi wkłucie centralne i zacząłem przyjmować chemie na sali nr.6.Na całym oddziale zaczęły się straszne gorączki i zapalenia płuc u innych pacjentów,ja jakoś jako jedyny nie miałem gorączki i bałem się,że zarażę się od innych na sali. Gorączka i zapalenie płuc zaczęły zbierać straszne żniwo, zaczęli umierać ludzie których poznałem idąc pierwszy raz do szpitala i którzy pomogli mi poznać i oswoić się z chorobą,a lekarze byli bezradni.Piotrek 21 lat zemdlał na korytarzu na moich rękach i przenieśli go na salę,Rafał zmarł dwie godziny po wytłumaczeniu mi moich wyników,a Jacek,Jan i Janusz z sali nr.7 leżeli w ciężki stanie.Przez cały weekend chodziłem w masce ochronnej i starałem się nie przebywać na mojej sali gdzie stan pacjentów sąsiadujących ze mną był ciężki .To był najgorszy weekend w moim życiu, na moich oczach umarło trzech nowo poznanych kolegów i pojawiło się pytanie kto będzie następny ,może ja ???? Chciałem uciec ze szpitala w obawie o swoje życie.lecz oddział na którym leżałem był zamknięty i nikt nie mógł wejść ani wyjść poza personelem,Jakiś koszmar !!!!! I ja mam tu zostać????!!! W poniedziałek po długiej i trudnej rozmowie z lekarzami wypisałem się ze szpitala na własną prośbę i przez cztery dni dojeżdżałem na chemię do szpitala. Lekarze musieli wiedzieć co dzieje się na oddziale i przez moją determinację pozwolili mi wyjść. Niestety zaczęły się spadki wyników i musiałem położyć się znów na oddział. Na szczęście udało mi się załatwić przez znajomości pobyt na odcinku przeszczepowym w dwuosobowej sali z Michałem Jeziorkiem Św.P. moim rówieśnikiem, chłopakiem którego poznałem na początku choroby. Mieliśmy telefoniczny kontakt z częścią oddziału z którego wypisałem się na własną prośbę i prawie codziennie dowiadywaliśmy się o śmierci naszych znajomych. To był ciężki grudzień 2009 r. i śmierć zbierała straszne żniwo. Przez 10 dni odeszło 17 osób w tym ludzie których znaliśmy razem z Michałem. Dziękowałem Bogu,że uciekłem przed tym wszystkim na oddział B. Na tamtym oddziale zostali jednak Przemek i Jacek, których poznałem na początku choroby, byli w ciężkim stanie.Modliliśmy razem z Michałem, żeby przeżyli to piekło. Na szczęście udało im się jakoś przeżyć. Przyjaciele mimo ciężkiej zimy przyjeżdżali codziennie do mnie mimo wielkiego mrozu, żeby chociaż postać przy oknie i być blisko mnie. Wkrótce znów zaczęły się pojawiać bóle mięśni i kości,musiałem dostać morfinę i było bardzo ciężko. Na szczęście ja i Michał z którym leżałem pomagaliśmy sobie walczyć ze skutkami chemii wspierając się nawzajem. Rozmawialiśmy dodając sobie otuchy i zostaliśmy właściwie przyjaciółmi. Zbliżały się Święta Bożego Narodzenia i niepewność czy uda się poprawić wyniki i być z rodziną w domu. Niestety moje wyniki nie odbiły się na tyle żebym mógł wyjść do domu. Wyszedł na rodzinne Święta tylko Michał , a ja zostałem sam na sali (był zakaz odwiedzin i mogłem przez Święta popatrzyć na najbliższych tylko przez okno). Zaczęły się straszne spadki i znów wypalenie przez chemię i to na Święta.... Znów nie mogłem nic jeść, a Święta Bożego Narodzenia były tuż tuż.Święta były ciężkie,jak już pisałem nic nie mogłem jeść ani pić, brałem morfinę i miałem przetaczane płytki i krew żebym jakoś funkcjonował, i tak Święta Bożego Narodzenia minęły. W samotności i nie jedząc właściwie nic prócz Nutridrinków przetrwałem te święta. Po świętach wyniki poszły nareszcie w górę i mogłem na Sylwestra wyjść do domu. Byłem tak osłabiony,że nawet nie myślałem o żadnej imprezie jak co roku, ciesząc się, że mogę wyjść do domu. Sylwestra spędziliśmy w kilka osób u znajomych, ale i tak było fajnie. Wracałem do sił,ale wiedziałem,że po kilku dniach znów muszę wrócić na kolejną chemię.
Trzecia chemia:
Trzecia chemia minęła szybko i prawie bezboleśnie,choroba i szpital stały się częścią mojego życia. Miałem apetyt za trzech i nabierałem na wadze jak szalony.Znów leżałem na odcinku A, gdzie w grudniu 2009 śmierć zebrała straszne żniwo. Ale w styczniu 2010 było już spokojnie, wirus ustąpił. Leżałem z P.Zbyszkiem i z Michałem, który po chemii strasznie gorączkował i ciężko przechodził chemię. Moje wyniki dzięki mojej zawziętości i dobremu odżywianiu szybko się odbiły. Wyszedłem ze szpitala pod koniec stycznia 2010 roku. Moja wątroba była w kiepskim stanie po tylu chemiach i wirusie HCV ,którego miałem od 2006 r. i który nie polubił chemii. Wyniki ALT i ASP były strasznie wysokie.(ALT 420,ASP 370) Na szczęście ciągle byłem w remisji choroby dlatego z Hepatologiem i Hematologiem podjąłem decyzję o przerwaniu chemii. Kolejne dwa cykle miały się odbyć po polepszeniu wyników wątroby. Na szczęście nigdy się nie odbyły chociż wyniki się poprawiły, lecz po prawie roku od poprzednich cykli nie było sensy podawać chemii skoro pozostawałem w remisji choroby. W lutym 2010 musiałem położyć się na badania do szpitala zakaźnego, ponieważ było podejżenie marskości wątroby (ALT 290,ASP 250). Zaplanowano mi biopsję wątroby na maj/czerwiec 2011 r. W marcu 2010 stawiłem się na kontrolę szpiku, której wyniki okazały się bardzo dobre. Wyniki badania krwi również były zadowalające.Po kolejnych badaniach wyniki znacznie spadły, lecz w niedługim czasie poprawiły się w związku z dobrym odżywianiem.
Gdy ja już dochodziłem do siebie,dla mojego kolegi,a właściwie przyjaciela Michała z którym spędziłem trzy tygodnie w dwuosobowej sali na odcinku B, wreszcie znalazł się dawca szpiku z Niemiec i Michał był właśnie przygotowywany do przeszczepu. Dzwoniliśmy do siebie dość często i rozmawialiśmy o przygotowaniach do przeszczepu i podawanych jemu chemiach. Niestety w trakcie chemii Michał złapał jakiegoś wirusa i jego stan się pogorszył. Nie odbierał telefonu przez tydzień,więc postanowiłem pojechać i dowiedzieć się co się z nim dzieje. Pod szpitalem spotkałem Tatę i siostrę Michała, od których dowiedziałem się,że Michał jest w ciężkim stanie. Złapał jakiś wirus i lekarze nie mogą się pozbyć tego wirusa.Niestety kiedy odjeżdżałem z pod szpitala czwartego marca 2010 roku około godziny 12 Michał przegrał walkę z chorobą.....
Śmierć Michała,który był wspaniałym człowiekiem i moim przyjacielem strasznie mną wstrząsnęła, ale wiedziałem, że muszę walczyć dalej o swoje życie. Zresztą jak mówił Michał, nasza choroba jest jak wojna ze śmiercią , nie każdy z niej wróci i trzeba walczyć dalej o swoje życie. Razem z Przemkiem,który ledwie umknął śmierci w grudniu 2009, pojechaliśmy pożegnać Michała w jego ostatniej drodze 6 marca 2010 .......
Kolejny rok minął na kontrolach i dbaniu o swoje zdrowie. Włosy powoli zaczęły odrastać i zacząłem przybierać na wadze. Czasem było ciężko i moje wyniki spadały na łeb na szyję,innym razem rosły właściwie do prawidłowych. Na szczęście choroba nie powróciła (chociaż były takie obawy) a chemie zostały na zawsze odłożone na bok. Jestem dziś zdrowy i szczęśliwy. Życzę wszystkim,żeby walczyli tak jak ja z chorobą nie poddając się i nie słuchając zbytnio lekarzy i ich rygorystycznych zaleceń na temat odżywiania podczas choroby i chemioterapii.
Białaczka tak jak i inne nowotwory są zwyczajnie jak grypa i trzeba ję wyleczyć myśląc pozytywnie. Na koniec polecam wszystkim zainteresowanym poczytać o witaminie B-17 i jej właściwościach w walce z nowotworami. A podczas chemii proponuję zażywać mielony ostropest plamisty na wątrobę. Myśleć pozytywnie i tak jak ja być typem wojownika, nie poddawać się nawet na chwilę i walczyć do pełnego wyzdrowienia...
To naprawdę jest możliwe !!!!!!
Choroba na zawszę zmieniła moje spojrzenie na życie i teraz wiem, że teraz jestem innym człowiekiem. Widzę rzeczy,których wcześniej nie zauważałem.Cieszę się każdym nowym dniem,w końcu dostałem kolejną szansę na życie od Boga... Szkoda,że tak mało osób jet w stanie psychicznie zwalczyć chorobę i myśleć tak optymistycznie jak ja !!!! Pozdrawiam Was kochani i życzę wytrwałości w walce z chorobą!!!!!!!!!
Rak to nie wyrok śmierci tylko zwykła wyleczalna choroba, jestem żywym przykładem, że da się wygrać !!!!!!!!!!
Jesteśmy braćmi w naszej wojnie o życie !!!
Poznajcie Nicka, człowieka który pokazuje, że niemożliwe nie istnieje !!!