Rozmyślałam jak urozmaicić czas,żeby nie ogłupieć i wymyśliłam sobie w nocy,że jak wstanę a będzie słoneczko ( w marcu w Anglii....hmmmm....dobre marzenie ) to wyjdę z Martą na pierwszy spacer. Jak będzie się dobrze czuła to będziemy częściej opuszczały salę.
No i spełniły się "małe marzenia", słoneczko wyszło zza chmur a my z Martą pierwszy raz wyszłyśmy razem na zewnątrz. :))). No proszę i kto powiedział , że 13 i piątek to pech??? :)))Opatulona kocykiem podarowanym przez pielęgniarkę, uśmiechnięta do promyków słońca :))Tutaj w drodze do "mojego apartamentu" w domu Mc Donalda a z tyłu maskotka Alder Hey - Żelazny Człowiek z "Czarnoksięznika z krainy Oz"Największą atrakcją naszych "wojaży" było zwiedzanie mojego pokoju :)).....a potem kuchni....i zjadanie smakołyków.... tym razem nie patrzyłam na to,że węglowodany,że dieta...ble ble...cieszyłam się widząc ją uśmiechniętą.Oczywiście od razu dało się zauważyć jak ta cała ekscytacja, nowe otoczenie, nowe bodźce wpływają na zmęczenie Marty. Nie chciała jednak wracać na salę, krótka drzemka , właściwie przymknięcie oczu i za chwilkę znowu się śmiała. :)))W czasie tych naszych podróży Marta podśpiewywała sobie pod nosem piosenkę, którą bardzo często nuciła wcześniej, ale jakoś nigdy nie wsłuchiwałam się w słowa. Nadal ich nie rozumiałam oprócz jednego zdania ,"I realized nothing's broken"- co tłumaczyłam sobie i powtarzałam przy Marcie "NIC NIE JEST ZEPSUTE", oczywiście w kontekście całej piosenki to brzmi zupełnie inaczej, ale uparłam się na to jedno zdanie i głaszcząc ciągle Marty głowę powtarzałam "NOTHING is broken" i puszczałam to z jej telefonu.
A tu oryginalna wersja , w dodatku na teledysku są tatuaże co nadaje tej piosence jeszcze większego znaczenia, ale o tym napiszę w przyszłości :))))
Kiedy wróciłyśmy to czekała na nas super wiadomość : "Na środę jest planowany lot helikopterem, bo to jedyny środek lokomocji, który lecąc na niskim pułapie, nie podniesie ciśnienia w głowie Marty." Huraaaaa, to jeszcze tylko kilka dni i będziemy w domu, w dodatku zobaczymy Dziadka i Babcię...... Nie zraził mnie nawet fakt,że to lot do innego szpitala, nie zastanowiłam się nad tym....chciałam być już w Irlandii.
Dopiero odpisując na list do Pani Doktor w Polsce wszystko sobie podsumowałam (1. maja już dosyć moich wiecznych próśb i kontroli, hehehe......2. szpital onkologiczny w Dublinie...hmmm, czyli Crumlin, tam gdzie planowano radioterapie - :(((, nie hehehe)
Korespondencja z Panią Doktor"Pani Doktor, żeby to wszystko było takie proste :((, ja o tym oddychaniu mówiłam im już od kilku dni, zrobili jej ten rentgen klatki i zadowoleni :((dzisiaj na ponowne moje usilne gadanie, i Marty wzdychanie, bo to raczej są głębokie wdechy, bez żadnych krótszych urywanych...przyszła lekarz ze stetoskopem , osluchała ją pobieżnie (oczywiście przez koszulkę , jak to na wyspach )i stwierdziła, że nic nie słychać, na moje prośby, że może to efekt raczej z mózgu a nie jak się sugeruje z poddziębienia , powiedział -niemożliwe :((. wczoraj pobierany płyn z tyłu głowy z drenu nie wykazał żadnej infekcji, wcześniej pobierane wymazy z ust tez nic , wiec infekcja grzybicza tez odpada....lekarza głównego mogę się spodziewać dopiero w poniedziałek i pytać go o wynik histopatologiczny....ech....wiadomoscią dnia jest zorganizowanie helikoptera na środę , więc będziemy już w Irlandii.....przetransportują nas do tego innego szpitala, tam gdzie jest onkologia dziecięca.....czyli że spodziewają się jednak radioterapii??a ja miałam nadzieję że skoro wycięli tak dużo to jednak jej unikniemy....ech....buziaki"
To był dobry dzień, mi również przydało się wyjście, Plan Przetrwania został puszczony w ruch.