Stało się – dałem się namówić na pisanie bloga. O mnie i o moim raku – chociaż właściwie to chyba nie chcę dołączyć do grupy ludzi opisujących swoje codzienne zmagania z chorobą. To nie będzie zapis moich zapasów z paskudą, raczej seria obrazków, wrażeń, uwag i spostrzeżeń – rodzaj przewodnika czy poradnika… Zwłaszcza dla tych, którzy właśnie dowiedzieli się o chorobie i dla ich rodzin. Wchodzą w nowy, trudny etap życia. Mam nadzieję, że to moje pisanie przyda się komuś w budowaniu swojej instrukcji obsługi raka.
Teraz kilka słów o mnie, żeby się uwiarygodnić: mężczyzna lat 49. Cztery lata temu zdiagnozowano u mnie zaawansowanego raka odbytnicy. Najpierw radioterapia, niedługo potem radykalna operacja (tzw. amputacja brzuszno-kroczna), wyłonienie stomii. Po trzech latach od operacji pojawiły się przerzuty do wątroby. Zaplanowana operacja nie odbyła się, bo stwierdzono przerzuty do płuc. Chemia, w jej trakcie pierwsza operacja wątroby, później kontynuacja chemii i po zakończeniu cyklu tzw. pierwszej linii maraton operacyjny (to ja depczę rakowi po piętach i to ja narzucam tempo!): pierwsza operacja płuc - torakotomia i wywalenie 5 guzów, po miesiącu powtórzona operacja wątroby, po kolejnym miesiącu torakotomia drugiego płuca i wywalenie 11 guzów – w sumie całe lato w szpitalach. Później chwila oddechu i powrót do chemii – tym razem II linia. Obecnie jestem po 19-tu dwudniowych szpitalnych dawkach.
To tyle. Liczba operacji, zabiegów, wizyt w gabinetach, przychodniach i zaliczenie wszelkich możliwych typów badań i terapii dało mi całkiem duże pole do obserwacji i zdobywania doświadczeń. Jeśli chcecie – czytajcie dalej. Poprowadzę Was przez ten labirynt i spróbuję podpowiedzieć jak z tym żyć, nie zwariować i nadal cieszyć się życiem. Bo ono ma smak!