W czwartek byłem w poradni hematologii, wyniki krwi dobre, dostałem następne opakowanie glivecu i następna wizyta dopiero za dwa miesiące, bo lekarz ma urlop, 19 czerwca mam zrobić szpik i cytogenetykę, wtedy dopiero się okaże czy glivec działa. Generalnie jest nieźle, tylko niskie ciśnienie tak 104/72 trochę męczy, rano trudno mi się wybudzić i chodzę cały dzień osłabiony. Remont domu na razie stoi , facet od płytek nie przyszedł, podobno jutro może przyjdzie, jak skończy tak za jakieś 2 tygodnie, planujemy z żoną krótki wyjazd w góry, pospacerować bo na jakieś dłuższe wypady to raczej się jeszcze nie nadaję. Mieliśmy jechać w kwietniu do sanatorium w Iwoniczu niestety moja choroba pokrzyżowała nam plany, lubimy chodzić po górach, teraz jest pewnie pięknie, wiosna. Zimno na dworze, siedzę pod kołdrą , słońce nieśmiało wygląda przez chmury, może w końcu będzie cieplej, przy takiej pogodzie nic nie chce się robić, widzę że liczenie z rakiem przebiega pomyślnie i jest 7166, nawet wczoraj w Teleexpressie wspomnieli o tej akcji, podnosi na duchu liczba ludzi którzy wygrali swoją walkę, ja swoją tak naprawdę zaczynam, ale nie zmarnowałem chyba tego czasu, nie chodzi nawet o to, że wyniki krwi wróciły do normy, nie wiadomo jeszcze co prawda jak zareagował szpik, ale o to, że zyskałem wiarę w dalsze życie, że planuję przyszłość. W 2003 roku gdy zmarł mój tata w wieku 79 lat ,nie mogłem jakoś tego zaakceptować, cały czas kołatało coś we mnie, dlaczego, dlaczego nie mógł pożyć jeszcze choć jeden rok, było mi z tym bardzo źle. Dopiero jak zmarł nasz Papież Jan Paweł II coś we mnie pękło, zrozumiałem nieuchronność śmierci, zrozumiałem , dotarło to do mnie bardzo mocno, że nie ma człowieka na ziemi, który mógłby uniknąć śmierci, ta nieuchronność pozwala mi jakoś łatwiej zaakceptować moją chorobę i sposób w jaki będę teraz żył i jak długo, mam nadzieję , że jak najdłużej :-) pozdrowienia Marian