Zaspany poranek.Młoda na czerwono do szkoły, ja do telefonu. Szukam słitaśnego misia dla Misia z okazji (tfu) słitaśnych walentynek. Wysyłam. A co. Z dopiskiem: niech trwają tradycyjnie przez rok cały.Dzwoni."Ponurym i nadętym" głosem informuje mię, iż , że ponieważ dzisiaj przeze mnie musi jechać z Młodą na religię, niech nie oczekuję żadnych kwiatów, misiów, prezentów, bo on nie ma czasu. Przeze mnie. Bo musi jechać. I wróci zmęczony, więc żeby nie było, że jak pójdzie spać, żebym nie była zdziwiona.(tak jakbym czekała nie wiadomo na co-po ost urodzinach jeszcze mam fajerwerki w głowie) Uwielbiam Go.Nie na darmo poszło 13 lat bytu we dwoje.Nie potrzebujemy jeden dzień w roku "udowadniać" miłości sobie nawzajem.My robimy to częściej.A że dziś On pojedzie - to tak dla zasady. Mię się nie chce. Od początku roku szkolnego ja wsiadam w auto o 15.50 i jadę. Wracam ok 19. Padam. Niech no jeszcze dojdą próby chóru (tak tak) to już w ogóle zostanę na noc w kościele. (aaaaaaaaaaa!!!)Jutro na morfologię i próby wątrobowe i na zastrzyk. Muszę się nastawić psychicznie ha ha.Także nie życzę udanych walentynek , tylko dużo miłości w roku! Na co dzień, nie tylko od "święta"...