*Z całej niedzieli niedzielne popołudnia należą do moich ulubionych.(znowu będzie prorodzinnie)Latem po obiedzie odpoczywamy na werandzie osłoniętej od oczu obcych kwiatami i winogronem.Słuchamy muzyki, czytamy książki, popijamy herbatę, rozmawiamy, śmiejemy się, dyskutujemy.Zimą pod kocem wygłupiamy się, palimy w piecu, czytamy, śpimy...Czasem ktoś wpadnie na gorącą herbatę,czasem zamykamy drzwi.Pod wieczór zaczyna się krzątanie przed poniedziałkiem -trzeba sprawdzić, czy Młoda na pewno odrobiła lekcjeczy koszule wyprasowanewyjąć pieczywo z zamrażalnikanaszykować pranie na jutro ranosprawdzić, czy śmieci na pewno jutro wywiozą ustalić plan na tydzieńusprawnić kolejkę do łazienki :Dnie ma miejsca na rozmyślania nad sensem życia w chorobie, rzekłabym - nie ma na to czasu.Dlaczego uprawiam politykę prorodzinną?Bo moim rodzicom - jak wiecie - nie wyszła.To, co dla nich nie miało kompletnego znaczenia - słowo dom - dla mnie jest drogowskazem.Kluczem.Miejscem, gdzie czuję się bezpieczna, spokojna, gdzie odpoczywam naprawdę.Są dni, że mleko wykipi, talerze fruwają, pilot od tv znowu leży zepsuty na podłodze.Ale to tylko takie potwierdzenia na to , że żyć bez siebie nie możemy.My -dumna trójka.(raka nie wliczamy, choć on jest cały czas ze mną, jednak zupełnie do nas nie pasuje) *To są dni, kiedy "cierpię" na wyparcie choroby.Nie ma.Jak może być, skoro czuję się w miarę dobrze i mam TAKĄ rodzinę? No jak?...