Wyczekiwany dzień....wyczekiwani goście...podniosła atmosfera....i strach. Pojedziemy do Kościoła gdzie będą Marty koledzy i koleżanki....,nie widzieli jej jeszcze na wózku.....nie widzieli jej zmienionej :(((.....wszyscy pamiętają ją po operacji w grudniu...jeszcze wtedy nie było tak znaczących zmian......wierzę jednak w ich takt, w zrozumienie, wierzę w Marty uśmiech :))).
Skupmy się na Wojtku....bardzo przeżywał....dostał rolę - niesienia do Księdza, przed ołtarz, polską flagę. Dziadkowie kupili największą jaką udało im się dostać :)))Wszyscy wystrojeni, uśmiechnięci....noc na podłodze jakby w ogóle nie istniała ....:)))Pojechaliśmy do Kościoła, kilka zdjęć przed...Z DziadkamiZ Dziadkami i siostrą 
Jakie było nasze zdziwienie i wzruszenie, kiedy ludzie zamiast wchodzić do Kościoła zaczęli witać się z nami i przytulać Martę. Społeczność irlandzka jest naprawdę współczująca , empatyczna i życzliwa.... ich silne poczucie katolicyzmu nie jest tylko czczym gadaniem....do dzisiaj się o tym przekonujemy....coraz bardziej i bardziej .
Po takim wstępie było nam dużo raźniej wejść do Kościoła i towarzyszyć Wojtkowi w jego ważnym dniu :))Nie mogę wstawić tu wszystkich zdjęć , ani filmów, nie dotarłam do wszystkich ,żeby pobrać pozwolenia , a przecież nie o to chodzi ,żeby zasypać bloga zdjęciami...chciałabym Wam opowiedzieć o niezwykłej atmosferze, jaka tam panowała....filmik przedstawia wręczanie flag Państw, dzieci, które uczestniczą w tym dniu , w Bierzmowaniu...
Miło było zobaczyć uśmiechniętego Wojtka :))A Marta rozochocona tak ciepłym przyjęciem przez znajomych w Kościele ( tu na zdjęciu rozmawiam z Denise, moja pierwsza, irlandzka sąsiadka),pozowała do zdjęć gdzie się da...:)))w kościelew samochodziew domuDzisiaj ciężko nam się ogląda te zdjęcia, Marta sama siebie nie poznaje...ale wiecie jak to jest??Kiedy w środku, w sobie wciąż czujesz się taki sam, uśmiechasz się tak samo, masz te same pozytywne emocje, wiesz,że zaraz będzie robione zdjęcie jak za dawnych lat...nie czuje się,że jest jakaś zmiana, że ktoś postrzega nas inaczej....tak właśnie było...kiedy robiłam te zdjęcia a ona się cała uśmiechała, miałam po prostu Martę przed obiektywem.....:)))
W tym dniu było pięknie, wszyscy radośni...i dumni z Wojtusia :))
Po powrocie z Kościoła niestety nie mogliśmy urządzić Wojtkowi przyjęcia ani nawet pójść do restauracji.... życie jest jakie jest...trzeba było wrócić do szpitala po decyzję,czy może Marta być jeszcze choćby jeden dzień w domu i po nową dawkę lekarstw. Dobrze,że przyjechali Dziadkowie....zostali z Wojtkiem i było mi lżej na duchu, kiedy pakowałam się z Martą do samochodu....
Nie byłam pewna jaka będzie decyzja Doktora, profilaktycznie nastawiłam się na powrót do szpitala, wiec Dziadkowie wyściskali Martę..... a potem, pojechaliśmy jeszcze do Polskiego Sklepu, bo raz,że Kasia czekała na Martę ( "choćby uściskać") a dwa,że po miesiącu mogłam jej kupić ulubione "Danio", "Monte" , "Fisiel"i wszystko co kojarzyło się z Polską... :)i znowu pełno radości..... ......wzruszenia też...wielkiego wzruszenia przez cały dzień....
W Szpitalu chyba też udzielił im się nasz "radosno- świąteczno- gościowy" nastrój , bo zgodzili się na jeszcze jeden dzień Marty w domu....yupiiiii......Team "Pink Head" gotowy do walki :)))