Dzisiaj mnie wzięło na refleksje po wizycie na moim ulubionym oddziale. Ten blog nie miał być do biadolenia. Dzisiaj się jednak nie obejdzie. Eh wybaczcie. Czasem trzeba jak gorzej;]
Wszystkich moich kumpeli ze szpitala, z którymi się jakoś bardziej zżyłam, już nie ma. A pani w ciąży, którą dopingowałam, żeby nic u niej nie znaleźli, ma 100% blastów, cały szpik zajęty przez rakelę. 0 szans. A ja? Mój przeszczep przeniesiony został na sierpień. Ze względu na Lucjana wyrostek. Przeprowadziłam też małą analizę SWOT a'la Doti:
Mam 24 lata.
Ważę 49,5 kg w ciuchach nie będąc na czczo.
165cm wzrostu.
Nie skończyłam studiów. Mam jeszcze do napisania mgrkę i licencjat.
Mam ostrą białaczkę szpikową.
7% rakelli. Moje ulubione liczby to: 13, 33, 34 i 114 - fenotyp komórek w szpiku, których nie chce mieć.
Przeszłam jedną chemioterapię indukcyjną "3+7".
Przeszłam sepsę.
Przeszłam grzyba w płucach.
Przeszłam gorączkę neutropeniczną.
Przeszłam żółtaczkę.
Przeszłam rzyganie i zielone biegunki.
Przeszłam neuralgię międzyżebrową.
Przeszłam laparatomię.
Przeszłam eksperymentalną terapię w komorze hiperbarycznej.
Przeszłam 8 biopsji, 6 tomografów, 4 rezonanse magnetyczne.
Przeszłam kryzys siedząc w szpitalu w święta, sylwestra i inne dni, w których trzeba być wśród bliskich.
I kurde blaszka przejdę też przeszczep! A boję się jak cholera. Niczego bardziej się nie bałam do tej pory.
 
 
PS
Mam też super terapeutę, którego nie oddam nikomu;)