"Najwazniejsze zdrowie i wszy w głowie, a drapanie ...samo nastanie"
W sierpniu 2009 roku wykryto u mnie nowotwór trzonu macicy. Bez zwłoki poszłam na operację, potem przeszłam brachyterapię i radioterapię. Najgorszy był kilkutygodniowy pobyt w szpitalu. Do domu wcale nie przyjeżdżałam.
Potem spędziłam w domu kilka miesięcy. Kiedy skończyło sie zwolnienie lekarskie przyznano mi na ro świadczenie rehabilitacyjne. Kilka miesięcy dochodziłam do siebie. Radioterapia zrobiła niezłe spustoszenie w moim organiźmie i prawdą powiedziawszy do dzisiaj odczuwam jej skutki, ale nie daję się.
Jesienią wróciłam do pracy jak tylko poczułam, że dam radę. Od tego czasu zdążyłam wpaść w nowy wir obowiążków, ale nie było łatwo.
Nie chcę biadolić nad sobą. Szkoda na to życia. Pilnuje terminów wizyt kontrolnych. Przed każdą wizytą u lekarza mam spore obawy, bo tak chyba zawsze bedzie. Ten lęk bedzie chba zawsze.
Nadal mam chwile zwiątpienia, a jednak powtarzam sobie "Uszy do góry". Musi być dobrze, bo .....nie ma innego wyjścia.
Pozdrawiam