Zaczęło się całkiem niewinnie. Pewnego dnia w trakcie pracy, przypadkowo, dotknęłam prawej pachy i natrafiłam na zgrubienie. Wydało mi się to dziwne, dlatego dotykiem sprawdziłam czy podobnie wygląda pod lewą pachą - tak jednak nie było takiego zgrubienia. Nie przejęłam się niestety i wróciłam do pracy. Po jakimś czasie (dni , tygodnie – nie pamiętam) przypomniałam sobie o tej zmianie i sprawdziłam czy jeszcze jest. Niestety była. Postanowiłam, że jak tylko minie gorący okres w pracy to pójdę do lekarza. Znowu minął jakiś czas. Właściwie do pójścia do lekarza zmusił mnie ból ramienia. Lekarz pierwszego kontaktu zbadał zmianę zapisał leki przeciwzapalne i zlecił USG. Na to badanie czekałam chyba 3 tygodnie. W trakcie badania USG pani radiolog stwierdziła, że zmiana nie jest ładna. Stwierdziła również, że nie wyklucza raka. Jednak by to potwierdzić lub wykluczyć muszę poddać się dalszym badaniom. Jestem dosyć oporna na takie wiadomości. Ja chora!! Na raka! To nie jest możliwe! Czuję się świetnie! Pewnie się pomyliła! Jednak nie zwlekałam już z kolejną wizytą.

Lekarz pierwszego kontaktu dał mi skierowanie do jednej z lepszych o ile nie najlepszej kliniki onkologicznej w Polsce, która szczęśliwie znajduje się w moim województwie. Jednak w pierwszym podejściu postanowiłam spróbować zarejestrować się do chirurga onkologa w moim mieście. Panie w rejestracji powiedziały, że terminy rejestracji są dosyć odległe, ale jeśli mam na skierowaniu napisane pilne to mogę przyjść i zapytać lekarza czy mnie przyjmie.
Kiedy zawędrowałam do poradni onkologicznej przeraziłam się. Korytarze były pełne pacjentów, było duszno. Lekarza jeszcze nie było. Kiedy się pojawił zapytałam, czy mogłaby zostać przyjęta dziś, mimo tego że nie byłam zapisana na dziś. Wskazałam również, że na skierowaniu mam napisane pilne. Nie pamiętam czy na mnie spojrzał, ale powiedział „ Nie, nie widzi pani ilu mam pacjentów, nie jestem robokopem!” Teraz go trochę rozumiem, bo wiem jak dużo pracy mają lekarze ale wtedy było to dla mnie jak uderzenie w twarz. Nie jestem człowiekiem, który pada na kolana i prosi. Odwróciłam się i z płaczem wymaszerowałam z poradni. Zostałam sama ze swoim problemem. W jednej chwili postanowiłam, że natychmiast jadę do kliniki do której zostałam skierowana przez lekarza pierwszego kontaktu. Jechałam samochodem i ryczałam. Pamiętam, że w radio leciała piosenka ZAZ „Si jamais J'oublie”, która już zawsze mi będzie kojarzyła się mi z kliniką onkologiczną. Mimo tego bardzo lubię tę piosenkę.

W klinice bardzo miła pani w rejestracji zapisała mnie do chirurga onkologa. Udało mi się nawet ustalić taki termin, który nie kolidował z moją pracą. Kiedy wychodziłam w kliniki łzy same leciały mi po twarzy. Oczywiście pojawiło się pytanie – Dlaczego ja!?!?

Wizyta u onkologa pozbawiona była emocji. Obejrzał zmianę, przeprowadził wywiad i dał skierowanie na kolejne USG, biopsję cienko igłową oraz mammografię. Raczej nie pozostawił złudzeń na to, że będzie to jakaś zmiana łagodna.
Wszystkie te badania wykonałam jednego dnia. Biopsja nie była czymś wyjątkowo nieprzyjemnym. Zwyczajnie ukłucie.

Kiedy wszystkie wyniki były już gotowe ponownie została umówiona wizyta chirurga onkologa (tym razem trafiłam do innego niż poprzednio). Okazało się, że mammografia jest ok, USG potwierdziło tylko poprzednie zmiany, natomiast wyników biopsji nie dostałam do ręki i zapomniałam o nie poprosić. Jednak lekarz dał mi skierowanie na chirurgiczne pobranie węzła chłonnego. Poinformował mnie, że na zabieg powinnam zapisać się w sekretariacie. A przed wyznaczonym terminem zabiegu zalecił pojawianie się na badaniu EKG i rozmowie z anestezjologiem. Przyjęłam do wiadomości. Lekarz zapytał jeszcze czy mam jakieś pytania. Oczywiście, że nie miałam. Byłam w szoku. Nigdy nie byłam w szpitalu, nie mówiąc już o zabiegu operacyjnym.
Termin na zabieg został mi wyznaczony na listopad (czyli za 9 m-cy). Kiedy zapytałam czemu tak późno pani powiedziała, że nie mam karty onkologicznej, którą wystawia lekarz pierwszego kontaktu, a która umożliwia szybkie przeprowadzenie diagnostyki. Nawet przez chwilę mi przeszło przez myśl by udać się do lekarza rodzinnego po taką kartę. Niestety moją jedną z wielu wad jest wrodzona niechęć do biegania po lekarzach. Nie ukrywam, że nawet ucieszyłam się na tak odległy termin zabiegu. Bałam się go strasznie. Jeszcze bardziej kiedy u doktora gogle poczytałam sobie ( ja idiotka) co może się dziać po usunięciu węzłów chłonnych.

Poczytałam trochę w necie i postanowiłam pozbyć się wroga naturalnymi metodami. Trafiłam nawet do polecanej zielarki, która po badaniach stwierdziła, że nie mam raka, tylko przeziębione węzły chłonne. Przepisała mi mieszankę ziołową i stwierdziła, że wszystko będzie dobrze.
Uspokojona pojechałam do kliniki by poprosić o odpis opisu biopsji. Otrzymałam go oczywiście. W opisie było napisane, że nie stwierdzono komórek rakowych ale jest podejrzenie chłoniaka. Oczywiście przekopałam internet i na jego podstawie stwierdziłam (kolejny raz muszę przyznać, że jestem idiotką), że nie mam żadnych objawów wskazujących na tę chorobę i spokojnie wróciłam do codzienności.

Gdzieś pod koniec września zaświtało mi w głowie, żeby przesunąć zabiegu. Jak wymyśliłam tak zrobiłam. Pojechałam poinformowałam Panią, że ze względów zawodowych muszę przesunąć termin zabiegu (kolejne moje idiotyczne zachowanie). Pani urzędująca w sekretariacie spojrzała na mnie z niedowierzaniem i spytała mnie tylko - czy wiem co robię. Powiedziałam, że tak i dostałam termin na 7 lutego 2017 r. Kamień spadł mi z serca. W międzyczasie zrobiłam kurs I stopnia refleksologii i rozpoczęłam masaże, poza tym zaczęłam stosować suplementy diety oraz dietę warzywną Dąbrowskiej. Niestety moje działania nie dawały spodziewanych efektów. Guz miał się świetnie.